19 kwietnia, 2012

O rany, nie mam już łokci jak dziad*!

Przysięgam.
Moje zawsze suche, szorstkie i pomarszczone łokcie, których wstydziłaby się nawet moja osiemdziesięciotrzyletnia prababcia, w kilka dni zrobiły się megagładkie. Jak się raz przelotem macnęłam (pewnie chciałam się drapać, tak tak), tak do teraz nie mogę wyjść z podziwu. Sprawcą tego cudu jest krem do intensywnej pielęgnacji ciała z Urea (5%). 
źródło: rossnet.pl
Isana znowu pokazała, że tanie jest dobre. Krem kosztuje 5.99 i wpadł mi do koszyka po tym jak przeczytałam gdzieś o pozytywnym działaniu mocznika na atopową skórę. Zazwyczaj używam dwóch-trzech mazideł na raz: emolientu (Oillan lub Physiogel), tego-tutaj i - jeśli sytuacja wymaga - maści Cutivate. Całkiem  udane trio, przynajmniej mi się nie nudzi :D Warto wspomnieć, że chwilowo skórę rąk (bo to one ciągle są na pierwszym planie, przyznaję: nogi traktuję trochę po macoszemu) mam zaleczoną; miejscowa opuchlizna zeszła, mam tylko lekkie przebarwienia i pojedyncze strupki.
Podczas zaostrzenia też próbowałam ratować się Isaną i to już trochę gorszy pomysł. Nawilżała tak samo dobrze, jednak (chyba przez zawartość mocznika) pozostawiała na skórze wartwę czegoś. To coś prowokowało do drapania, ponownego smarowania, znowu drapania - i tak w kółko. Zdecydowanie lepiej wtedy trzymać się kosmetyków specjalnie dla atopowej skóry.
Sprawy techniczne: plastikowy słoik, biały z czerwoną nakrętką, łatwo wyjąć, łatwo zużyć ;) Początkowo myślałam że skończy mi się w tydzień, ale kto normalny smaruje się z uporem maniaka pieryliard razy dziennie?! Teraz ograniczam się do dwóch-trzech i mam tego jeszcze prawie pół opakowania. A jeśli się skończy (a nawet zanim się skończy), szarpnę się na kolejne. Drogie to nie jest, a cuda czyni. Gdybym była w reklamie, pewnie macałabym się po odnóżach górnych i zapewniała widownię, że moja skóra jest aksamitnie gładka, niczym... niczym... no nie wiem. Ale jest, szanowna widownio. Z łokciami włącznie. Słowo harcerza.

*łokcie jak dziad: określenie nadane megasuchym łokciom przez moje koleżanki z liceum dla ich własnych odwodnionych podopiecznych

15 kwietnia, 2012

IVR - perfumowane mgiełki do ciała

Nie potrafię wyjść z Super-Pharm z pustymi rękoma. Apteka sama w sobie do najtańszych nie należy, jednak ich programy lojalnościowe wymiatają. Ostatnio weszłam tam po jakieś drobiazgi, próbując uciszyć błąkającą się po głowie myśl 'masz kupon na zieloną herbatę Elizabeth Arden, 49 z 219, kup, kup, kup...'. Nie kupiłam. Wzrok mój za to zatrzymał się na półce kolorowych, smukłych buteleczek. IVR perfumowane mgiełki do ciała. Wwąchałam się w każdy tester: zainteresowały mnie mandarynkowe i brzoskwiniowe, jednak padło na zapach, który na mojej wishliście wisi od ładnych paru lat. Zielona herbata (tutaj: plus werbena) - świeża, trochę gorzka, przymierzałam się do niej co rok późną wiosną, chcąc latem pachnieć czymś orzeźwiającym (moim życiowym partnerem od ponad czterech lat jest Kenzo Amour; jak go sobie teraz wącham to zastanawiam się czy jako piętnastolatka nie wychodziłam na podkradacza maminych zapachów). Po wstępnych oględzinach zapachu na papierku, spryskałam sobie jeszcze nadgarstek, sprawdziłam cenę: z kartą lifestyle 14.99, bez niej dychę drożej i jak mały czołg z zaciętą miną runęłam do kasy (zwijając po drodze dwa Corny Big, 3.49 za duet; niech ma czołgość kwitnie). W autobusie przypomniałam sobie o użytym testerze, ręka powędrowała do nosa i... nastąpiła chwila konsternacji. Ani śladu zielonkawej goryczy, nawet najdrobniejszej herbacianej nutki! Całość była mydlana, tak mydlańczo mydlana jak najbardziej duszące zapachy mydeł w kostce po użyciu których aż korci, żeby umyć ręce czymkolwiek i jak najszybciej pozbyć się aromatu. Wyglądałam pewnie jak idiotka przykładając co chwilę nadgarstek do nosa, ale nie mogłam uwierzyć, że ten obiecujący zielonkawy płyn (absynt też lubię) nagle zmienił się w coś tak okropnego.
Z mgiełką się raczej już nie polubię, leży nietknięta gdzieś w szafie i czeka aż znajdę kogoś, komu się ten konkretny aromat spodoba. Wiem że inne egzemplarze cieszą się sporym zainteresowaniem. Ciężko było znaleźć w internecie jakieś informacje lub zdjęcia. Na blogach są chwalone, wymieniane w ulubieńcach podczas ciepłego lata. Może kiedyś odważę się na przetestowanie którejś z owocowej wersji, na razie jednak zdecydowanie podziękuję.

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka