24 października, 2012

Cyklosporyna - nie taki diabeł straszny?


Spragnionych essencowej limitki kiblowej, zapraszam od razu na sam dół notki, La Frambuesa ma dla nas suweniry!

O cyklosporynie przeczytałam pierwszy raz na tym forum. Jedni pisali, że zmiany skórne potrafiły znikać całkowicie w tempie ekspresowym, drudzy wałkowali temat skutków ubocznych i zapierali się, że w życiu cholerstwa do ust nie wezmą. Jeśli chodzi o mnie, skutki uboczne mnie nie zraziły. Bardziej kusiła mnie opcja zdrowej skóry i zmaltretowanej wątroby niż zmaltretowanej skóry i wątroby o olimpijskiej kondycji. O czym tu w ogóle mówić, jako eks-bulimiczka nie wmówię nikomu że wygląd zewnętrzny się dla mnie nie liczy :D
Wielu lekarzy ma na ten temat inne zdanie i o tej metodzie leczenia nawet nie wspomina, trując pacjentów sterydami albo załamując ręce. Czy naprawdę jest się czego bać?


Występuje w dwóch wersjach: niezbyt popularne krople do oczu, stosowane przy zespole suchego oka i tabletki. To taki Protopic w kapsułkach: lek immunosupresyjny, który zamiast miejscowo od zewnątrz, działa od środka na cały organizm. Działanie tego typu specyfików polega na obniżaniu (tak, tak: obniżaniu) odporności organizmu, a co za tym idzie: reakcji alergicznych. Lek ten jest szczególnie popularny wśród pacjentów po przeszczepach - zmniejszenie aktywności układu immunologicznego zmniejsza ryzyko odrzucenia nowego narządu przez organizm. Wiele skutków ubocznych odnosi się do stosowania go przez całe życie, są też jednak takie, które dokuczają przy krótkotrwałym stosowaniu. Producent przyjmowanego przeze mnie Equoralu ostrzega przed: nadmiernym owłosieniem, drżeniem, zaburzeniem czynności nerek i wątroby, nadciśnieniem, zmęczeniem, przerostem dziąseł, uczuciem pieczenia rąk i nóg, biegunkami, wymiotami, jadłowstrętem, bólami brzucha czy głowy. Brzmi strasznie? U siebie zaobserwowałam przede wszystkim problemy z nadprogramowym futrem. Włosy na rękach, które udało mi się porządnie osłabić depilacją, znów pociemniały i rozrosły się aż na dłonie i paliczki bliższe. Na twarzy pojawił się meszek, wosk pod nosem był konieczny. Dwa razy zdarzyły mi się silne bóle głowy (a jak migrenowiec mówi o silnych bólach, to wiedz, że coś się dzieje), jednak nie wiem czy spowodowane były przyjmowanymi tabletkami. Ciśnienie z reguły mam niskie, teraz standard to 130/70. Regularnie robione badania krwi nigdy nie wykazały znaczących uchybień od normy.


Zmiany skórne faktycznie dały mi spokój. Z pokrzywką niestety tak łatwo nie poszło; przy zwiększonych upałach dalej puchłam i kraśniałam jak rak (którym z resztą jestem według horoskopu), więc zgodnie z zaleceniem lekarki z dawki 50/100 mg przeszłam na 100/100 mg (rano/wieczór). Początek października przyniósł jesień, a jesienią jesienią nadgarstki się czerwienią. I wysychają. A suche i czerwone plamy rozprzestrzeniają się na całe ręce, tak powstaje Chocapic problem. Aktualnie jadę na dawce 100/150, przy wsparciu maści sterydowej rany się goją, parchy znikają, jeszcze tylko strupy muszą się zagoić. Jeśli po odstawieniu sterydu ta dawka nie pomoże, kolejne etapy będą bardziej hardkorowe.

Ciągle mam nadzieję, że na Equoralu zakończę swoje leczenie, choćby miała to być końska dawka. Niestety, nie zawsze cyklo wywołuje remisję, czasami po jej odstawieniu objawy wracają ekspresowo. Jak będzie u mnie - na pewno dam znać. Z resztą ten temat jeszcze pociągnę w wolnej chwili, bo jak widać gadać lubię dużo B)





Na zakończenie, żeby się zbyt aptecznie nie zrobiło: hiszpańska Malinka ma dla nas smakołyki z limitowanki Wild Craft. Po obejrzeniu zapowiedzi chciałam wszystko, po wejściu kosmetyków do sklepów nawet nie zajrzałam do Natury a kiedy już wszystko zostało przebrane a ja naocznie zbadałam kilka produktów u koleżanki... możecie się domyślić. Do zgarnięcia są dwa lakiery, dwa cienie (oliwka!!!) i rozświetlacz. 

19 października, 2012

Z ostatniej chwili

Do pociągu mam ponad godzinę, z poziomu Androida na komentarze odpowiadać nie mogę, to chociaż coś napiszę.

Czas oczekiwania postanowiłam umilić sobie rundką po Złotych. Zza jednej z wysepek wyjawia się gość i coś mi podaje. Nie dosłyszałam co powiedział, na mój pytający wzrok dodaje 'it's for free', a skoro for free to chwytam i idę dalej. Trochę mu chyba zepsułam plan zakładający że dam się uwieść i zaprowadzić na zakupy, trudno - dają, to bierz. Niosę w dwóch palcach, jak się okazuje, czerwoną karbowaną żelkę. Jest mocno zbita i pachnie trochę dziwnie, niosę ją chwilę, wącham i oglądam. Zawieszona dziś jestem strasznie swoją drogą, żelka wędruje więc do ust zastygniętych w tępym, nieprzytomnym uśmiechu.
W tym momencie uśmiech się trochę wykrzywia, ale nie mam odwagi nawet ruszyć językiem, gębą, czymkolwiek co spowodowałoby rozprzestrzenienie się smaku. Bardzo gorzkiego, ani trochę owocowego. Okej, nie spodziewałam się jakości Haribo






ale jakim debilem trzeba być, żeby zjeść mydło?

18 października, 2012

Z pozdrowieniami

dla Obsession - klik!

Jeżowe z enefzetem potyczki

Jakkolwiek by to nie brzmiało, zazwyczaj nie mogę się doczekać wizyt u aktualnej dermatolog. Przychodzę do kobiety i wiem, że kojarzy mój przypadek, że sterydy włącza tylko w sytuacji podbramkowej, a jej działania są skuteczne i na pewien - krótszy lub dłuższy czas poprawiają mi komfort życia.
Ostatnio wypatrywałam tej wizyty szczególnie - przynoszące spore efekty dotychczasowe leczenie zaczęło zawodzić i znów mogę służyć za przykład typowych objawów AZS o średnim nasileniu. Szkoda, że nie oszczędza mi oczu ani dłoni; ręce od nadgarstków po ramiona mogę jeszcze przeżyć. Jasne, że boli i swędzi ale chociaż nie jest widoczne.
Cyklosporynie dajemy już chyba ostatnią szansę, zwiększając dawkę o 50mg. Potem w grę wchodzą sterydy lub tabletki, których nazwy nie pamiętam - oba przypadki wiążą się z większym obciążeniem organizmu. Już widzę, jak Matka Karmicielka googluje lek i skupia się na skutkach ubocznych a później wspomina mi o tym w każdej rozmowie telefonicznej każąc mi go odstawić. Mamo, kurna chata, ty nie chorujesz.
Esencja mojego instynktu samozachowawczego: okresy abstynencji od jedzenia nie są dla mnie, więc na starość upodobałam sobie alergeny wziewne. Znajduje to odwzorowanie w rzeczywistości - ostatnio miewam problemy z oddychaniem. Całowanie się do utraty tchu jest teraz tak łatwe (i ani trochę romantyczne), że bez problemu mogłabym być bohaterką Harlequina o__O Nevermind, dostałam skierowanie do alergologa-pulmonologa i znowu powędrowałam do poradni na dole. W rejestracji dowiedziałam się, że jedyny lekarz o podwójnej specjalizacji przyjmujący dorosłych to... dam da dam, alergolog o której pisałam ostatnio. Bomba! Postanowiłam zaryzykować, Pani z Rejestracji powiedziała że do dobry lekarz dla moich płuc, poza tym zawsze to jeden gabinet do odwiedzania mniej.
Dopisek 'pilne' załatwił mi wizytę w ekspresowym tempie. Znowu w godzinach pracy. Zerwałam się na dwie-i-pół-godziny, żeby usłyszeć...



...




...



'Nie mogę pani przyjąć. Owszem, mam specjalizację pulmonologiczną, ale to jest poradnia alergo.'


Ani razu nie siedziałam tam dłużej niż pięć minut.
Wszystkie informacje dotyczące tematów stricte alergicznych uzyskuję wszędzie, tylko nie u niej.
Nigdy nie czułam takiej antypatii do kogoś już od drzwi.
BABO!

Dobrze, że skierowania mi nie świsnęli. Szukam dalej.


10 października, 2012

TAG: So sweet blog award

Jest zimniej niż przewidywałam. Mój żołądek w takie dni daje mi znać, że pora robić zapasy na zimę. Im bliżej wiosny, tym bardziej będę wątpić w słuszność tej decyzji, póki co jednak



i bezczelnie się karmię wszystkim, co ma cukier i pasuje do gorącej herbaty. Słomka zadbała o mnie zawczasu obdarowując babeczką (od kiedy w rozmowie z kolegą palnęłam literówkę  cumcake, odechciało mi się używać niepotrzebnie angielszczyzny) i jednocześnie rozdziewiczając tagowo, a ja spłynęłam lukrem i trzy razy sprawdzałam, czy to o mnie mowa. :D

Zabawa chyba powoli się kończy, jednak nie odpuszczę. Oto lista słodkości w wersji mocno okrojonej:

Łucja, czyli moja perełka wśród blogerek-szafiarek. Lubię oglądać jej zestawy, czytać notki z historią zdobytych ciuchów i zawsze zazdroszczę  farta do znajdowania ubrań za grosze. Po jednym z jej wpisów zapragnęłam wielkiego, ciepłego, 'brzydkiego' swetra, a kilka dni później w second-handzie wygrzebałam gruby kardigan z bąblami-płatkami śniegu na rękawach i misiem w świątecznym ubraniu nad każdą kieszenią. Zaliczył imprezę wigilijną, chyba znowu zacznę wyprowadzać go z domu ^____^

Dillingerine od nieogarniętych recenzji kosmetycznych. Lubię się śmiać czytając recenzje, poza tym jara mnie jej sposób pisania. I podglądanie zdjęć w notce o przechowywaniu kosmetyków.

Zajęczak - rządam specjalnej edycji Oskara za komiks z uszatym u dentysty!!!

I last but not least: Katesome za minimalizm, zdjęcia i teksty, które chłonę szybko i po kilka razy.

Dodatkową babeczkę odpalę wynalazcy drukarki z podajnikiem, bo gdybym miała dziennie kserować analogowo patykiem po tysiąc kartek, dostałabym permanentnego fijoła. Siedzę tu od siódmej i wykańczam właśnie pierwszą ryzę papieru: pińćset kartek o__O
Kolejny plus: mogę jednocześnie kontrolować sytuację w drukarce i na blogu. Fakje!

Wracając do tematu wyrobów cukierniczych...
Nie pytam nawet, kto z obecnych tutaj zna Mieszankę Wedlowską. Podejrzewam, że sporo z Was ma swój numer jeden z całej tej bandy. Ja od dziecka wyjadałam Irysy i zawsze byłam zdana na panią ze sklepu koło domu babci, która za szybą wrzucała dwie-trzy garści słodkości. Ucieszyłam się jak ten dzieciak właśnie, kiedy Tesco wystawiło pudła z MW i mogłam obsłużyć się sama. Konkurencji na szczęście nie było, dziewczyna obok mnie wybierała Bajeczne. Niestety jakiś czas temu zmieniły się wzory opakowań, nazwy się pozmieniały, zniknął Figiel, Rekord i Kawuś. Smak też jakby nie ten sam. Zamiast żółto-niebieskich Irysów wyniosłam więc garściami Manillę. To se ne vrati, jak mówią. Przynajmniej spadek cukru we krwi mi niegroźny.

08 października, 2012

Jestem online przez 8 godzin dziennie, na koszt firmy


Doczekałam się wizyty u alergologa. Wypadła w godzinach pracy, a jak jest na umowie-zlecenie: wiadomo, każda nieprzepracowana godzina i złotówki lecą. Chciałam załatwić to w miarę szybko, bezboleśnie i przy odrobinie szczęścia wyjść z gabinetu oświecona.

-Pani Anna? Miała pani być przed jedenastą.
(jest jedenasta czterdzieści; w myślach produkuję potok przekleństw średniego kalibru)
-Tak, ale przede mną weszło przecież trzech pacjentów bez kolejki, po testach.
-Przecież wychodziłam z gabinetu, pytałam, kto na testy.
(przetwarzam informacje)
-To... to ja miałam mieć dzisiaj testy skórne?
Potwierdza.
Z atopowe-zapalenie.pl: "Najmniej pewne są testy skórne – istnieje w nich największe ryzyko błędu, gdzie wyniki nie potwierdzają stanu faktycznego. U alergików chorych na AZS testy skórne są z zasady narażone na duży margines błędu, ze względu na podatność skóry na podrażnienia, podatność na powstanie reakcji zapalnej na skórze – choćby od samego nakłucia igłą, jak się to robi w testach skórnych."

Podwijam rękawy, pokazuję ręce. Mówię, że przecież biorę cyklosporynę i leki antyhistaminowe, że wyniki mogą nie mieć odwzorowania w rzeczywistości. I nikt mi o cholernym teście ostatnio nie mówił. Pani Doktor zdziwiona: kto przepisał mi cyklosporynę? Powinna wiedzieć, wystarczyłoby zapisać to w karcie ostatnim razem. Wskazuję głową w górę: szóste piętro, klinika dermatologii.
Podsuwam wyniki testów z krwi. Podobno nie uczula mnie pszenica ani żyto, jajka ani mleko. Tylko kurz. Tylko trochę. Ale przydałoby się zrobić badania w większym zakresie.
Mówię o moich podejrzeniach co do ewentualnego uczulenia na salicylany i... nie dostaję żadnego komentarza. Więcej informacji udzieliła mi dermatolog, kiedy wpadłam do niej przelotem po jedno zaświadczenie.

- Proszę wrócić jak odstawi pani wszystkie leki. Do tej pory nie ma sensu umawianie się na wizyty.
Mhm. Okej. Trochę to się chyba nie zgadza z zaleceniem szpitalnym: wymagana stała opieka alergologa. Parafrazując pewne powiedzenie: z lekarzem jak z autobusem - nie ten, to będzie następny. Poszukam więc następnego, bo robię się coraz bardziej wyczulona na traktowanie pacjenta taśmowo. Ilustracja obok jest luźnym skojarzeniem.

Howgh!

01 października, 2012

Wracam

Powoli, ale wracam.
Nowe mieszkanie (przeprowadzki jego mać), nowa praca, AZS też na nowo uderza.

Jest trochę zabawy z załatwianiem łącza z internetem. Mieliśmy dziedziczyć je po poprzedniej lokatorce, więc bycie online zależało od znalezienia przez nią kartki z kodem dostępu. Sprzątając w szafkach znalazłam skrawek papieru z ciągiem znaków podpisany 'ASTER' - nazwa dostawcy. Stała się światłość! Czytelność pisma pozostawiała co prawda sporo do życzenia, jednak po wczytaniu się miałam tylko dwie do czterech opcji. Wpisuję: 2ne2nowal. Nie weszło. Próbuję z 'ZneZnowal'. Znowu nic. Do każdego z powyższych dodaję 'z' z linijki niżej, bo wcześniej się już nie zmieściło. Też nic. Wchodzi R., dumna jak paw dzielę się z nim znaleziskiem i podaję świstek do przeczytania. Czyta, siada obok, obejmuje ramieniem.

'Głupooooolu: zrezygnować z Aster.'
Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka