16 grudnia, 2012

Ryję ryjem

o podłoże ze zmęczenia.

Zbliżający się koniec roku nie oznacza dla mnie rocznych podsumowań, postanowień czy drastycznych zmian (chociaż po chwilowym zastanowieniu mogę stwierdzić, że po trochę z każdej kategorii się zbliża; przypadkiem). Koniec roku to w pewnych firmach zatrudniających studentki, okres podsumowań i rozliczeń finansowych - a co za tym idzie, wzmożonej pracy. Zwłaszcza jeżeli od podsumowań i rozliczeń jest jedna osoba. Mój dzień pracy ostatnio prawie za każdym razem wydłuża się o trzy-cztery godziny. Jeśli w ogóle wyniosę laptopa z firmy, rzadko mam ochotę uruchamiać go w domu. Spędzałabym ponad pół doby przed monitorem, fuj.
W minionym tygodniu służbowa wigilia przerodziła się w naprawdę dobrą imprezę, a impreza ta skończyła się dla mnie oczywiście szpitalem. Un-fucking-believeable, jak nie urok to pod rynnę. Zapicie piwem -nastej godziny poza domem (alternatywą była warszawska kranówa) obudziło we mnie przeczucie, że natychmiast powinnam znaleźć się we własnym łóżku. Przekonałam współbiesiadników że ja muszę i jak Kopciuszek zniknęłam z lokalu grubo przed północą. Nie zdążyłam nawet dotrzeć na autobus, a moja twarz już wyglądała jakbym spała w gnieździe wyjątkowo wkurwionych os. Pół roku temu sama przestrzegałam co w takiej sytuacji należy zrobić, jednak moja hipokryzja i - tym bardziej - poziom adrenaliny zrobiły swoje. Przeżyłam podróż do domu, spakowałam szczoteczkę do zębów i inne artykuły pierwszej potrzeby, wypiłam wapno i dopiero wtedy pozwoliłam wezwać do siebie pogotowie. W sytuacjach stresowych nie myśli się logicznie; w liceum poważnie obiłam sobie głowę o beton i zamiast od razu pokazać się u pielęgniarki szkolnej, najpierw wyszorowałam zęby w kiblu w damskiej przebieralni. Na szczęście na w-f już mnie nie wpuścili.

Kolejny raz przekonałam się, że wszyscy ratownicy to fajne chłopaki. W karetce ucięliśmy sobie miłą pogawędkę; zawsze w takich sytuacjach ociekam ironią i dystansem do siebie, nawet jeśli towarzyszą mi drgawki. Oberwałam lekami dożylnie, domięśniowo i gdyby nie zniekształcenie twarzy, nikt by nie powiedział że cokolwiek mi się stało. Kojarzycie 'Sposób na teściową' z J.Lo.? Główna bohaterka też była alergiczką i mimo że dzień przed swoim ślubem wyglądała tak:
to leżenie w łóżku jej pomogło i podczas ceremonii znów zachwycała urodą. Zaprawdę powiadam Wam, takie rzeczy dzieją się tylko w filmach. Mija trzeci dzień i dopiero teraz przestaję wyglądać jakbym poddała się botoksowi. W pracy wzbudzałam spore zainteresowanie, a do odespania mam jedną noc na plusie.


Kosztem przerwy na lunch pokopytkowałam w piątek na Centralny zbadać sytuację w szafie Hean. Niestety nie ma tam jeszcze żadnych z zapowiadanych ostatnio nowości. Na pocieszenie siła wyższa podstawiła mi pod nos pudełko ze świeżo ustawionymi mini dropsami MIYO. Mówi się, że nieszczęścia chodzą parami...


Te masła Nivei pachną jeszcze lepiej niż karmelowa wersja. W pudełeczkach dostajemy budyń malinowy i nieokreśloną słodycz, momentami przypominającą syntetyczną waniliową świeczkę. Ciężko jest mi wybrać faworyta. ;)

09 grudnia, 2012

Przerwa na reklamę.

Jako że mój urlop zdrowotny trwa tylko rok i od października znów będę wieść studencki żywot, wykombinowałam że dobrze byłoby dorobić sobie korepetycjami. Ściągnęłam milion pdf-ów z angielskiego i matematyki dla wszystkich możliwych poziomów, odpaliłam 'angielski dla dzieci w wieku 6-9 lat' i przeglądałam pobieżnie. Wykreślanka zainteresowała mnie na tyle, że sama zaczęłam poszukiwać kolejnych słów.



To sobie znalazłam.


06 grudnia, 2012

Wstrzeliłam się z tematem w Mikołajki

Cieszy mnie dawanie prezentów. Przygotowywanie ich, pakowanie i dodawanie czegoś 'od serca' żeby pakunek nie był pierwszą lepszą rzeczą kupioną w sklepie. Przed osiemnastką przyjaciółki spędzałam dnie i noce nad albumem, który miałby jej przypominać naszą znajomość od czasów podstawówki. Co nas dzieli to to, że ona ma wybitnie krótką pamięć a ja potrafię odtworzyć szczegóły sprzed ośmiu lat. Wykradanie albumów rodzinnych z pomocą jej mamy, drukowanie, wycinanie, spisywanie historii z liceum (które mam nadzieję nigdy nie wpadną w ręce naszych chłopaków i rodziców) wspominam z uśmiechem do dziś - zmęczenie wynagrodził efekt i wyraz twarzy obdarowywanej przy przeglądaniu. Poza tym - kurde, lubię takie akcje! Mam w głowie jeszcze kilka takich, bardzo miło je wspominam.
Moja koleżanka nazywa tego typu prezenty prezentami, które jebią miłością. Sama mi kiedyś taki podarowała. Wyobraźcie sobie: we wrześniu zachwyciłam się jej własnoręcznie uszytym, bardzo prostym portfelem, w styczniu spodobał mi się skrawek materiału znaleziony w jej pudle podczas jednej z naszych nocy twórczych, a w lipcu wręczyła mi własnoręcznie (dosłownie, żadna maszyna nie brała w tym udziału) uszyty portfel: na zewnątrz sztruks, a w środku... poszewka z materiału który pół roku temu wpadł mi w oko! Dodatkowo koronki, guziki, kieszonki, fiu-bździu. Włożyła w to serce i dwanaście godzin pracy. Mimo trudności z wydobyciem drobnych i częstego wysuwania się śliskich kart, uwielbiam go nosić i co jakiś czas czarną, dużą i poważną portmonetkę wymieniam właśnie na to dzieło sztuki.
Nie o tym jednak chciałam napisać; miało być szybko krótko i na temat, jedenasta dwunasta godzina w pracy twórczości teoretycznie nie sprzyja, jednak drukarki stanowczo odmawiające współpracy - jak najbardziej.

Szukając jakiegokolwiek pomysłu na prezent dla chłopaka zawędrowałam na duże forum na W. do specjalnego działu dotyczącego prezentów. Dwa wątki-tasiemce zapowiadały się obiecująco, w końcu co 100 userek to nie jedna i liczyłam na jakąkolwiek inspirację - bo na bezczela zrzynać nie lubię. Niestety po tym co zobaczyłam kolce mi opadły, chociaż pomysły się sypały jak igły z choinki pod koniec stycznia. Dobrze, że na drugi dzień byłam wyjątkowo kreatywna i nawet teraz, pisząc to, wpadłam na pomysł jak uczynić prezent wybitnie dopasowanym do obdarowywanego. Niah niah niah.

Co według internautek powinnam podarować swojemu facetowi?
- standardowo: kubek ze swoim zdjęciem
- koszulkę z naszym wspólnym zdjęciem
- poduszkę ze swoim zdjęciem
- breloczek-misia z serduszkiem na brzuszku
- bokserki
- skarpety
- puzzle z naszym wspólnym zdjęciem
- serce z tektury obwieszone kapslami od tymbarka z miłosnymi wierszykami
- prezentację z naszych wspólnych zdjęć okraszoną słodko-pierdzącymi gifami z romantyczną muzyką w tle.

Bitches, please...
Z ręką na sercu: czy ktoś z Was zna faceta, który z takiego prezentu by się szczerze ucieszył?

02 grudnia, 2012

Pozdrowienia z trasy Warszawa - Bełchatów

Przejeżdżam właśnie przez Oddział. Jestem fanką nazw polskich miejscowości, mam nawet zdjęcia przy wjeździe do Jeżopola i Tumidaja B)

Wczoraj po powrocie z zakupów spotkałam się w windzie z sąsiadem. Na moje 'dzień dobry' odpowiedział trochę zdziwiony i kiedy tylko mógł, ukradkiem mi się przyglądał. Targałam 9l mineralki i nie miałam makijażu; zgrzałam się trochę po drodze, byłam więc pewna że mam na twarzy czerwone kropki i to one tak Pana Somsiada interesują.
Zerknięcie w lusterko rozjaśniło mi sytuację: kropki owszem, były - ale fioletowe i pod jednym okiem. Na tyle skupione, że wyglądały jak dorodna śliwa. Mój facet jest chyba na cenzurowanym :D

posted from Bloggeroid

01 grudnia, 2012

Przychodzi baba do lekarza...


...właściwie nie baba: dziewczyna jeszcze, dopiero zaczęła liceum. Lekarz-pediatra kojarzy ją i chyba nawet pamięta jej wieloletnią walkę z alergią skórną...


Nie znoszę pisać o sobie w trzeciej osobie, głupia moda.


Poszłam wtedy do lekarza, bo na moich dłoniach co jakiś czas wyskakiwały niewielkie, suche plamy. Znałam przyczynę: im więcej wypiłam wódki, tym większe było ich nasilenie. Przyjęłam to jako coś tak oczywistego jak kac, imprez jednak przybywało i chciałam jakoś sprawę zatrzymać. Jedno spojrzenie lekarki - i wyszłam z receptą na Triderm, ale bez dokładnych instrukcji stosowania. Używałam jej nieregularnie, jak mi się przypomniało. Raz, trzy razy dziennie, codziennie, z dwudniową przerwą... Skóra trzymała się dzielnie, a jeśli zapominałam o smarowaniu i plamy robiły się coraz wyraźniejsze, znowu przestawałam się rozstawać z maścią. Ważne że dłonie ostatecznie  przestały bawić się w alkomat, a ja zapomniałam o całej sprawie na kilkanaście miesięcy.

Dwa lata później przestało być niewinnie. Już pierwszego dnia pomaturalnego pobytu w Londynie oczy łzawiły mi i spuchły. Jeździłam od okulisty do okulisty, testowałam nowe krople i wydawałam ostatnie pieniądze żeby dostać się do kolejnego szpitala czy przychodni. Koniec końców, trafiłam do lekarza od którego usłyszałam że 'it's eczema' i że mam się bronić Hydrocortizonem. Dotarcie do niego zajęło mi ponad miesiąc, do tej pory także reszta mojej twarzy, nogi i dłonie pokryły się łuską. Nie muszę chyba mówić, że w takim stanie nikt nie chciał przyjąć mnie do pracy?
Chcąc jak najszybciej pozbyć się niewiadomej dolegliwości nie skąpiłam przy dawkowaniu sobie maści. Poprawa była - niewielka, ale była. Po powrocie do Polski poczęstowano mnie Tridermem na ciało, Cortineffem na oczy i serią zastrzyków w dupę i żyłę. Po kilku dniach byłam prawie jak nowa - może poza tym, że wyglądałam jak mały pyzaty hipopotam. I tak miałam już problemy z wagą, a wstrzykiwane substancje sprawiły, że spuchłam do granic możliwości. Nóg nie byłam w stanie wcisnąć w rurki, japę miałam jak księżyc w dwóch pełniach i czułam się jak mały czołg. I tak już wcześniej byłam przytyta, wtedy na w-nic-się-nie-mieszczę-zakupach celowałam w rozmiar 44. Brrrr, mroczne czasy. Kwestię mojej wagi jednak zostawmy, bo jej amplituda jest na tyle duża, że za miesiąc wszelkie podane dane mogą być nieaktualne.

Co jest wspólnym mianownikiem dla wymienionych wyżej leków? Są to kortykosterydy/kortykosteroidy - leki, które stosowane bez zdrowego rozsądku powodują spore skutki uboczne.
Przede wszystkim: sterydy uzależniają. Niecały rok temu moja wiedza nt. metod radzenia sobie z AZS była niewielka, a o istnieniu sterydów praktycznie nie miałam pojęcia. Kiedy dostałam zapas trzech tubek Cortineffu na powieki, używałam go codziennie. Jeśli skóra wokół oczu zaczynała wyglądać normalnie, odstawiałam maść i po kilku dniach wszystko wracało. W pewnym momencie doszło do tego, że używałam jej nawet profilaktycznie - nie róbcie tego w domu. Wcześniej, w Londynie, smarowałam się Hydrocortizonem - sterydy na twarz? Ktoś mnie powinien kopnąć wtedy w dupę. Ciągłe stosowanie sterydu na skórę może prowadzić do posterydowego zapalenia skóry oraz trądziku posterydowego - również opisany pod podanym linkiem. Na naszą niekorzyść działa fakt, że długotrwały ich kontakt ze skórą prowadzi do uwrażliwienia się tej drugiej na podawane jej dawki oraz - co widzę po sobie - jej ścieńczenie. Kojarzycie Srokę? Dałabym się pokroić za takie okolice oczu jak jej. Po moimi robią się fałdy,a w dodatku mam dopiero dwadzieścia lat, pięć miesięcy i pierwsze, liczne zmarszczki.
Lecimy dalej: prawy nadgarstek. Często pokazuje się na nim sucha plama, którą też leczyłam w sposób jak wyżej. Zmarszczek na nim nie mam, ale dokładnie w tym miejscu owłosienie jest ciemniejsze i mocniejsze; pojawiły się również rozstępy.

Już nie pamiętam jak to było mieć twarz w kształcie 'serca' i ostry podbródek- to skutek sterydów dawkowanych w tabletkach i zastrzykach. Bliżej mi już do ideału, znaczy się - idealnego okręgu. Jest to jeden z objawów zespołu Cushinga. Poza tym trafił mi się problem z przybieraniem wagi właśnie i skokami ciśnienia; kiedy według zaleceń lekarza przyjęłam raz większą dawkę Metypredu aby zapobiec rozwinięciu się pokrzywki, przez kilkanaście kolejnych godzin miałam wrażenie że 150/90 rozsadzi mi, niskociśnieniowcowi, głowę.
W marcu tego roku akt desperacji skierował mnie do homeopaty-irydologa. Gość po obejrzeniu mojej tęczówki stwierdził, że mam słabe oczy i widzi początki jaskry. Jak mówi pierwsza lepsza wikipedia: głównym czynnikiem jest nadmierny wzrost ciśnienia wewnątrz gałki ocznej. A skąd się bierze to podwyższone ciśnienie...? No własnie.
Działanie sterydów na cały organizm może spowodować wiele innych dolegliwości, jak na przykład zanik tkanki mięśniowej w kończynach, zanik kory nadnercza (odpowiedzialnej za produkcję kortykosteroidów - przyjmowane w tabletkach rozleniwiają nam organ), wrzody żołądka... 

Mimo opisanych przypadków nie chcę wprowadzać tutaj żadnej sterydofobii ani siać paniki. Trzeba użyć myślenia, jak ze sławną odżywką Eveline: stosowane zgodnie z zaleceniami mogą pomóc, ale jak ktoś się przyssie do nich jak do ostatniej deski ratunku, to może sobie narobić więcej szkód niż pożytku. Często steryd to jedyna możliwość zaleczenia rozległych zmian skórnych. Sama dostałam niedawno receptę na Cutivate od mojej dermatolożki, jednak razem z receptą przepisała mi dokładny plan stosowania uwzględniając zmniejszenie dawek, zwiększenie odstępów między kolejnymi i - pod groźbą pozbawienia kosmetycznych zbiorów - dużo emolientów. Przeczytałam niedawno (gdzie - nie pamiętam), że steryd w maści częściowo zostaje tuż pod skórą, a emolienty pozwalają im wchłonąć się głębiej co jest znacznie korzystniejszą opcją (ta merytoryczna wartość wypowiedzi, och ach^^). Ręce znowu mam gładkie i piękne  - mam nadzieję, że na trochę dłużej niż ostatnio

Chciałabym też zaznaczyć, że nie jestem żadnym specem w temacie. Pisanie tego bloga mobilizuje mnie do zasięgania głębszych informacji i dopiero teraz uczę się poskromienia azs. Przy okazji mam nadzieję że część tych informacji trafi też do dalszych odbiorców (Sailormary, odbiór!). Lekarze często przepisują różne Elocomy i Hydrocortizony na niewielkie zmiany skórne czy wypryski alergiczne, niech Wam się w takich przypadkach zapala czerwona lampka!
Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka