19 lutego, 2013

'Przejmujący z oddali', czyli rzyg workiem przecinków.

Lubię biografie. W ogóle lubię czytać książki, chociaż ostatnio zdecydowanie nie poświęcałam tej czynności zbyt wiele czasu. Tym bardziej wkurzyłam się po pierwszych trzydziestu stronach dojrzewającej na półce od ponad roku opowieści o Ianie Curtisie. Spójrzcie na próbkę:

Jej ojciec, dziadek Curtis, był wspominany przez całą rodzinę Iana jako "wspaniały staruszek", który umarł, nie mając grosza przy duszy, ale Ian opisałby go bardziej romantycznie: jako Irlandczyka który codziennie zmieniał religię i stroił sobie żarty z politycznej sytuacji Irlandii. 
Brian był gitarzystą, Ian i Tony poznali go w klubie golfowym, gdzie zarabiali na kieszonkowe, podając piłki, Ian zdecydował się grać na basie, a Tony kupił sobie perkusję. 
Podczas gdy "akcje" Iana były starannie przemyślane i w zasadzie nigdy nie niosły za sobą żadnego ryzyka, Oliver wychodził z założenia, że jeśli wpadnie w prawdziwe tarapaty, rodzina przyjdzie mu z pomocą, Ian nie był tak zblazowany, może dlatego, że miał ojca policjanta, ale niewątpliwie igranie z prawem sprawiało mu przyjemność.

Serio? Serio?
Czytając to nie widzę nic poza znakami interpunkcyjnymi. Rzucają mi się w oczy odwracając uwagę od treści tak bardzo, że książki nie jestem w stanie czytać. Panie Krzysztofie Obłucki, wstydź pan się. Mimo szczerych chęci nie mogę przez to przebrnąć.
Dziękuję, do widzenia, następny proszę.

08 lutego, 2013

Leczenie - aktualizacja.

Jak na panią, to jest bardzo dobrze - powiedziała pani doktor.
Nie noszę bandaży, nie przyklejam się do ubrań, swędzi tylko czasami. Jest w miarę ok, chociaż od kilku dni w zagłębieniach łokci ciągle straszy czerwona, błyszcząca skóra, obok lewego oka pojawił się suchy placek w podobnej kolorystyce, a powieki od środka pokryte są delikatną łuską, przypominającą plaster miodu. Możliwe, że to wina chemii na której wyrosły pomidory kupione w innym miejscu niż zazwyczaj (grzanki z mozzarellą chyba jednak nie były tego warte). Potwierdziłaby to wysypka na dekolcie, plecach i dłoniach, z jaką obudziłam się równo tydzień temu, oraz eksperymentalne zjedzenie mniejszej ilości pomidora zakończone plamami na dłoniach na drugi dzień.

Ze względu na powyższe, przez kolejny miesiąc pozostanę na dotychczasowej dawce cyklosporyny: 100 mg rano, 150 mg wieczorem. Zamiast przyjmować Clatrę - leki antyhistaminowe dwa razy dziennie, wieczorną dawkę zamieniam na Montelukast Bluefish. Ma mi to pomóc w walce z pokrzywką (która jest, swoją drogą, wymieniona w skutkach ubocznych :D). Naszym celem jest całkowite odstawienie cyklo i utrzymanie zdrowej skóry wyłącznie Clatrą i Montelukastem. 

Przekonałam się na własnej skórze jak ważne są regularne badania krwi. Jestem kłuta co najmniej raz w miesiącu; obserwacja poziomu kreatyniny i mocznika jest standardem. Dobra wiadomość: wiem, że nerki mi nie siadają. Gorsza wiadomość: przy okazji morfologii okazało się, że mam anemię. Cóż, to wyjaśniałoby moje ogólnie oklapnięcie. Dało mi to trochę do myślenia jeśli chodzi o sposób odżywiania. Teoretycznie wszystko w miarę zdrowo: domowy chleb, domowe mięso, własne warzywa. Niestety razem z nadejściem zimy z urozmaiceniem diety zrobiło się już trochę gorzej. Nie chcąc kombinować (przez powyższe zmęczenie, witamy w błędnym kole) na śniadanie jadłam kanapkę w której pojawiały się czasem śladowe ilości warzyw. Na obiad zazwyczaj zestaw: mięso-ziemniaki-warzywa. Czasami w pracy wpadało coś pomiędzy, zazwyczaj jakaś bułka czy jogurt. Na cokolwiek innego nie miałam już apetytu, lubię jeść kiedy jest zdrowo i kolorowo. Było i nadal jest mi ciężko, obstawiam że uzbierałam około 2-3 kg. Dopiero podstawienie mi wyników badań pod nos uświadomiło mi, że jedzenie wcale mnie nie cieszy tak jak jeszcze w październiku czy listopadzie, kiedy gotowałam częściej, zdrowiej i w bardziej urozmaicony sposób.
Nie chcę zamienić swojego ciała w taki śmietnik jak moja współlokatorka, żyjąca na chińskich zupkach, tostach i gotowych daniach. Zaczynam teraz, zaraz, nie od jutra. I  niech mi nikt nie mówi, że to wegetarianizm szkodzi.
Pozdrawiam, trzymajcie kciuki!

Mięsożerca, który nie może się doczekać dzisiejszych zakupów spożywczych

02 lutego, 2013

Beauty, to me, is about being comfortable in your own skin. That, or a kick-ass red lipstick.

Czerwona szminka zawsze wydawała mi się kosmetykiem, który na wiek wieków pozostanie poza moim zasięgiem. Brakowało mi odwagi, brakowało mi umiejętności, za to odcieni czerwieni na twarzy ogółem nie brakowało zdecydowanie. Nie należałam (i ciągle nie należę) do tych odważnych dziewczyn które oko obramowują czarną krechą, na usta kładą strażacką czerwień, a problemy z trądzikiem mają, poza tym że na twarzy - w dupie.
Sytuacja skórna się na szczęście zmieniła, a moja przygoda z makijażem jako takim nabrała rozpędu. Śmiać mi się chce i sama sobie nie wierzę kiedy pomyślę, że oswajanie 'czerwieni' zaczynałam od truskawkowej Nivei Fruity Shine, a malinową Almost Famous z Essence o błyszczykowym wykończeniu nakładałam jedną warstwą i tylko na większe wyjścia. Moja kolekcja ciemnych i widocznych szminek powiększyła się znacznie i chociaż nie noszę ich na co dzień (już widzę i słyszę mojego szefa...), to lubię czasami pomalować usta nawet jak siedzę w domu i dupa moja nic poza dresem danego dnia nie widziała. 

Najświeższym, najbardziej lubianym i najczęściej używanym okazem jest wytwór Sephory: Rouge 02. Na stronie internetowej ma nawet zachęcającą nazwę Courtisane, na opakowaniu nic takiego nie widziałam. Nie wiem jak to działa, ale w sklepie wydawała się mieć idealny bordowy kolor. Im częściej jej jednak używam tym bardziej mam wrażenie, że to po prostu ciemna, głęboka czerwień i wyjście z nią do ludzi wcale nie wymaga aż tyle pewności siebie. Apetyt rośnie w miarę jedzenia, jak mówią - szybko się do niej przyzwyczaiłam ;)

Sztyft zamknięty jest w solidnym opakowaniu o dość oryginalnym kształcie i niezbyt małej - w porównaniu do zawartości - nakrętce. Nie otwiera się samoistnie, jednak zaznaczam: w przepastnych torbach jej jeszcze nie nosiłam.
Producent na jej temat wiele nie mówi: obiecuje nam po prostu zachwyt nad intensywnością kolorów, która to intensywność ma być zasługą pigmentów kolorystycznych, stanowiących 20% składu. Krótko, bez lania wody i zgodnie z prawdą. Mam dwie pomadki z tej serii i obie nie są nieśmiałymi egzemplarzami, nadającymi wargom delikatny kolor. To pomadka którą widać.


Zazwyczaj w celu przedłużenia trwałości wspomagam się podkładem, kredką do ust, odciskaniem w chusteczkę między kolejnymi warstwami lub przypudrowywaniem warg. Tym razem po prostu nawilżyłam je masłem Nivei bezpośrednio przed malowaniem się; nie skróciło to drastycznie czasu przebywania czerwieni na moich ustach. Po pięciu godzinach i trzech herbatach kolor nadal na nich tkwił, mimo że już  trochę mniej błyszczący. Przy tłustawych schabowych szminka powiedziała dość i zniknęła, zostawiając po sobie delikatny ślad wcześniejszej bytności. Niestety było już po siedemnastej i ciężko było mi znaleźć światło dzienne na tej szerokości geograficznej, stąd żółtawe zabarwienie skóry i słabsza nieco widoczność. Ale i tak jest fajnie.

wanna-be Śnieżka | ponad pięć godzin później
Standardowo Rouge kosztuje 39 45zł i jest tej ceny jak najbardziej warta. Chętnie dokupię kolejne kolory, zwłaszcza tak jak do tej pory - podczas promocji i wyprzedaży. 
Jak najbardziej polecam, chwalę i pożądam!
Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka