28 marca, 2013

HexxBOX – Poznaj i testuj z 1001pasji! - część 1/3

Są takie dni, kiedy noszę bawełniane rękawiczki, żeby dłonie bezwiednie wędrujące do najbardziej swędzących miejsc na moim ciele nie narobiły zbyt dużych szkód. Są też takie, kiedy spustoszenie jednak udaje mi się zasiać. Wkładam wtedy ręce w bandażowy rękaw, który pomaga mi zapomnieć o ocierających się o skórę tkaninach.
Niezależnie jednak od pór roku, świąt kościelnych i miejsca pobytu, dzień w dzień do ratowania pozbawionej porządnego płaszcza lipidowego skóry używam emolientów. Jednym z nich jest dobijający już dna lipidowy balsam Emoleum do skóry suchej, bardzo suchej i atopowej. Otrzymany dzięki uprzejmości (i ogromowi włożonej w cały
projekt pracy) Hexxany oraz marki Flos-lek, towarzyszył mi od początku lutego. Najwyższy czas i pora powiedzieć o nim kilka słów.

Produkt dostajemy zapakowany w kartonik. Zero niepotrzebnych zdobień i popierdółek,  dużo treści: z jednej strony w języku polskim, z drugiej - w angielskim. Najważniejsze z nich - również w dwóch wersjach - powtarzają się na opakowaniu ostatecznym: tubie wykonanej z miękkiego tworzywa. Już przy pierwszym użyciu konsystencja i zapach skojarzyły mi się z używanym wcześniej kosmetykiem. Bardzo długo żyłam w przekonaniu, że to doświadczenie z wytworem Emolium, jednak po głębszym zastanowieniu zaryzykowałabym stwierdzenie, że to internsywnie pielęgnujący lotion do ciała Oillan Forte tak zapisał mi się w pamięci. A skoro się zapisał, to właśnie do niego nasz główny bohater będzie chwilami porównywany.


Balsam Emoleum wydobywa się łatwo. Pod koniec plastik bez trudu poddaje się rozcięciu, pozwalając na wypolerowanie wewnętrznych ścianek opakowania na błysk. Przy rozprowadzaniu (bezzapachowego, trzeba dodać) mazidła warstwą cieńszą niż ukazana na zdjęciu ponizej, czujemy opór. Trzeba mocno potrzeć, aby dotrzeć do wszystkich wymagających nawilżenia miejsc. Oczywiście mogłabym skąpiej go dawkować i wtedy kolejnymi porcjami smarować mniejsze powierzchnie, nigdy mi się to jednak nie zdarzyło. Przyzwyczajenie.
Ponieważ szczęśliwie przez cały czas używania balsamu skórę miałam względnie zdrową, nie jestem w stanie powiedzieć jak czułabym się zmuszona do szorowania problematycznych, zaczerwienionych, pokrytych rankami i strupami obszarów. Szczerze mówiąc - wolałabym tego nie sprawdzać.

Oillan o którym mowa wyżej, był zdecydowanie rzadszy. Wchłaniał się szybciej i był nieco mniej lepki. Weźcie jednak pod uwagę, że lotiony z założenia są produktem lżejszym od balsamu. W przypadku Emoleum musimy odczekać kilka minut, zanim przestaniemy się kleić (czuć to szczególnie przy zginaniu rąk, widać na świecącej na biało skórze w zgięciu łokcia). Mimo to lubiłam stosować go pod bandaże Tubifast; nawet po całym dniu poza domem moje ręce wieczorem nie były przesuszone. Ogromny plus przyznaję za brak świądu. Wystarczyło regularnie dostarczać skórze dawki emolientu, żeby uniknąć sytuacji kiedy paznokcie są już w gotowości a odwrotu nie ma: drzesz, trzesz i drapiesz...
Starcie ostateczne: stosunek cena/pojemność/jakość. Według apteki doz.pl za 200ml Emoleum zapłacimy 28,89zł. Lotion od Oillan w takiej samej pojemności wyniesie nas 22,10zł. Oba wystarczyły na około miesiąc smarowania rąk, jednak to Flos-lekowy produkt dłużej utrzymywał moją skórę nawilżoną i miękką (albo przynajmniej nie chropowatą).

Czy kupię go ponownie? Nie wiem. Mam za sobą niezliczone ilości opakowań wykończonych emolientów, kiedy więc znajduję produkt w korzystnej cenie i wiem, że nie robi mi on krzywdy - biorę. Jeśli trafię kiedyś na objętą korzystną promocją serię Emoleum, pewnie zdecyduję się bez wahania.

23 marca, 2013

Znalazłam swój pamiętnik.

18.05.2009

"Będzie dobrze", mówiły mi ciemne psie oczy, kiedy położył mi łapę na kolanie.

"Będzie dobrze", pomyślałam, brudząc palce jego sierścią.

Jak dwoje muszkieterów siedzieliśmy na zimnych schodach, po głowie chodziło tylko "i uśmiechaj się do ludzi, bo nie jesteś sam", a niebo zamknęło się na myśli bardziej niż zazwyczaj. Jeśli bóg istnieje, nie potrzebuje raczej przerwy na kolację.

14 marca, 2013

Leczenie - aktualizacja #2

Pewnie nie raz miałyście (mieliście? czy są na sali mężczyźni?) takie dni, kiedy w pewnym momencie wiadomo już, że nic nie może pójść zgodnie z planem. Miałam tak wczoraj. Wiadomość z dziekanatu była tylko zapowiedzią początku mojej zmiany w pracy. Wszystko się sypało i gubiło, ludzie na recepcję (jestem teraz panią-ze-szkoły-językowej) przychodzili pielgrzymkami, szef się wściekał i tylko cudem zabrakło tej kropli goryczy, po pojawieniu się której rozpłakałabym się przed tłumem uczniów i współpracowników. Nieważne. Wróciłam do domu, reset, nowy dzień. Dzień kontrolnej wizyty u dermatologa.
W poście o cyklosporynie pisałam, że regularnie badam krew i nigdy-przenigdy wyniki nie budziły podejrzeń. Do dziś. Nagle podskoczył mi znacznie poziom mocznika i kreatyniny we krwi. Oznacza to, że czynność nerek jest upośledzona a same zainteresowane mają problem z usuwaniem z organizmu powyższej dwójki. Przejęta pani doktor uznała to za koniec świata, skierowała na powtórne badanie za tydzień stwierdziwszy przy okazji że jeśli parametry się nie poprawią, to ona boi się myśleć, co dalej i nakazała dużo pić-dużo sikać-dużo sikać-dużo pić. Hm. Hm hm. Ja się nie boję, dodała mi tym otuchy jak jasna cholera ;) W sumie nie jestem nawet zła, smutna czy zdołowana - trochę zrezygnowana najwyżej.

Jeśli chodzi o cyklosporynę, schodzimy z dawki 100/150mg na 100/100. Rano nadal Clatra, wieczorem tańszy odpowiednik łykanego dotychczas Montelucastu. Protopic razy dziennie dwa przez trzy dni, raz dziennie przez tydzień, później co dwa-trzy dni. Wszystko dlatego że w zagłębieniach łokci znów mam grubą, czerwoną, suchą skórę. Wróciłam do używania bandaży, skórę pod nimi posmarowałam Vitellą Ictamo - ichtiol biały ponownie załagodził co trzeba, teraz nawilżam przesusz. Kontrolna wizyta za 1,5 tygodnia. Co jeśli się nie uda? Prawdopodobnie pobyt na oddziale alergologii, i/lub próba podjęcia leczenia biologicznego - poza tym, że to podobno trochę zabawa w eksperymenty, nie wiem jeszcze nic.
Well.
Trzymajcie kciuki żebym dotarła dziś do domu bezawaryjnie. Wzięłam sobie do serca rady dermatologa i wypiłam hektolitry wody; czterdziestominutowa droga praca-dom może być dziś całkiem poważną misją...

09 marca, 2013

7

Był sobie człowiek.
Był człowiek, a ja miałam lat trzynaście i zbyt naiwne podejście do świata. On potrzebował uwagi, uznania i słuchacza, mnie przekonał że potrzebuję życiowego mentora. Poświęcił się: sam zdecydował się nim zostać.
Bywało, że człowiek od niechcenia straszył mnie samobójstwem, a jego opowieści o tym, jak przejebane miał w życiu odczuwałam jak przypalanie skóry papierosem. Nie wierzyłam w żadnego boga; swoje myśli kierowałam gdzieś w przestrzeń, chcąc za wszelką cenę skierować na siebie całe zło mające przytrafić się jemu. Nie zasługiwał na to: przecież za rękę przeprowadzał mnie przez problemy (nie chciałam wiedzieć, że część generuje sam), doceniał mnie (jednocześnie dbając, żeby moja samoocena nie przekroczyła poziomu wód gruntowych), chciał dobrze (przede wszystkim dla siebie). Nigdy nie byłam tak ślepa jak wtedy, gówniara z ciepłym jeszcze świadectwem ukończenia szkoły podstawowej.

Nagle coś zaczęło się pierdolić.
Kiedyś moja zazdrość może wziąć górę i każę ci wybrać, powiedział kiedy moja równoległa, damsko-damska przyjaźń kwitła; jakimś cudem nie dostał za to w ryj na do widzenia. Nasze drogi nie mogły się przecież rozejść - ja bez niego? Tak się przecież nie dało.
Mentor wiedział swoje.
Wiem, że się dzisiaj z nią widziałaś - napisał niecały tydzień później i zniknął z mojego usunął mnie ze swojego życia raz na zawsze. Czułam się jakby odcięto mi dopływ tlenu: dosłownie i w przenośni. Z domu wyszłam oknem, żeby w środku nocy nie obudzić nikogo wyciem, spazmami, duszeniem się.
- Jestem Ania, mam 14 lat i wydaje mi się że właśnie skończyło mi się życie.
Czas mijał i nawet Najsmutniejsze Piosenki Świata w wykonaniu Starego Dobrego Małżeństwa w końcu zniknęły z mojego odtwarzacza. Białe zeszyty wróciły do biblioteki. Opowieść o tej relacji stopniowo skracała się o kolejne, coraz mniej istotne zdania. Tylko jedno się nie zmieniło: już zawsze kiedy mijałam człowieka gdzieś w mieście, trzęsły mi się kolana a mój ewentualny towarzysz-rozmówca dziwił się, że nagle gubię wątek. 
- Jestem Anna, mam 21 lat i ośmielę się stwierdzić, że ta znajomość była zalążkiem mojej depresji.

W ostatni weekend pojawiło się prawdopodobieństwo spotkania go w większym gronie. Prawdopodobieństwu towarzyszył ból brzucha. Bólowi mdłości. Mdłościom drżenie rąk - nakładając pędzlem szminkę pomalowałam brodę i czubek nosa. Cały dzień powtarzałam sobie w głowie zaklęcie mające sprowadzić mnie do pionu:

Siedem lat.
Nakładam najskromniejszą małą czarną jaką tylko mam. 
Siedem lat.
'O kurwa, jakie ty masz rajstopy. Gdybym była facetem, to bym te twoje nogi...' - J. bierze łyk piwa i nie wiem, jaki miał być ciąg dalszy.
Siedem lat.
Z trzęsących się rąk wypada puder, szminka jak wyżej. Czy ten klasyczny przykład tchórza w ogóle się przywita? Ignorować, czy zachowywać się jakby nigdy nic? Każdy poważny człowiek dawno zapomniałby co się w ogóle stało. On nie jest i nigdy nie był poważnym człowiekiem; nazwanie gościa mężczyzną byłoby porządnym niedomówieniem - nie komponuje się z mianem Kogoś, Kto Skrzywdził Mnie w Życiu Najtrwalej (hm, jest takie słowo w ogóle?).

Na filtrach podsuniętych mi przez znajomych papierosów podpisuję się kolejno czerwonym śladem. Sama nie popalam już od matury, niebieska paczka spadła mi więc z nieba. Już wiem, że i tak się nie zjawi. Biorę głęboki wdech i z dymem wypuszczam strach. Między drugą a trzecią fajką ogarnia mnie radość, krok  mam szybki i pewny, śmieję się na głos. Na parkiecie manewruję ciałem unikając sięgających po mnie nieznajomych dłoni; najlepiej się czuję tańcząc sama. W międzyczasie postanawiam wyzdrowieć raz na zawsze.

Na drugi dzień oddycham kacem, chłodnym powietrzem i gorzką świadomością że radość dnia poprzedniego wygrałam walkowerem. Ciągle nie umiem stanąć twarzą w twarz z tym jednym, jedynym strachem.
Po siedmiu latach.
Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka