27 kwietnia, 2013

A mózgu nie zapomniałaś?

Jadę właśnie na wesele, ok. 200 km od Warszawy. Chcąc wieczorem odświeżyć kolor na włosach, wycisnęłam do miski pozostałości trzech tubek (a dwóch odcieni brązu) balsamu ziołowego, nałożyłam na pusty łeb i dopiero kiedy po całym eksperymencie wyłączyłam suszarkę olśniło mnie, że farb w misce nie wymieszałam. Zgubiłam gdzieś ulubione majtki a przed chwilą - czyli w samochodzie, za Raszynem - uświadomiłam sobie, że pędzle do bronzera i pudru ciągle suszą się na parapecie. Paznokcie za to postanowiły mi się w nocy poodgniatać i przez pospieszne poranne poprawki mam póki co tylko jedną, koślawą warstwę lakieru (Słomkiś, padło na ciemną wiśnię :)).
Jeśli założymy że karma istnieje, żadna pokrzywka nie powinna mnie dziś spotkać. I tego się trzymajmy.

posted from Bloggeroid

26 kwietnia, 2013

Czy jest na sali podlaskie?

Jakimś cudem jeszcze Wam o tym nie powiedziałam, pora więc nadrobić jedną z wielu zaległości.

Białostoccy rodzice dzieci chorych na AZS utworzyli w naszym mieście grupę samopomocową. Wszystko to dzięki wsparciu Fundacji Alabaster (która sama za wsparcie by się nie pogniewała, patrz mój przedostatni wpis; anyone?). Mamy za sobą dwa spotkania, przed sobą kilka rzeczy które chcemy zmienić i bloga. Jeśli więc zmagacie się z problemem atopii w rodzinie lub sami chorujecie - zapraszam serdecznie do dołączenia do grupy.
Najbliższe spotkanie już w najbliższą niedzielę, 28 kwietnia w siedzibie  Centrum Organizacji Współpracy Pozarządowych, ul. Świętojańska 22/1 (przy galerii Alfie). Więcej informacji tutaj.

23 kwietnia, 2013

Nie ma, że boli.

Czasami nie ma takiej opcji, żeby dzień nie zaczął się źle. Otwieram oczy i czuję świąd w okolicach żuchwy, krew podejrzanie pulsuje mi w twarzy i nawet nie muszę sprawdzać żeby wiedzieć, że obudziłam się z pokrzywką. Jedyne wiosenne buty w których jestem w stanie chodzić zostały w pracy, muszę więc na autobus który i tak już odjechał zasuwać na obcasach wmawiając sobie, że to odpowiednia okazja do rozchodzenia ich przez weselem w najbliższy weekend. Właśnie, jeszcze i to. Nie mam do tego typu imprez awersji, ale zawsze spędzałam je w gronie rodzinnym. Tym razem jest to rodzina drugiego połówka i umieram ze stresu, że spuchną mi oczy (niech żyją pyłki), na twarzy pojawi się jakiś suchy placek a skóra wokół ust poczerwienieje na tyle, że jakakolwiek pomadka będzie na nich wyglądać komicznie.

Jedynym wyjściem jest dziś zamknięcie oczu i przypomnienie sobie mijających za oknem krajobrazów minionego weekendu. Wdech-wydech, słońce grzeje w plecy. Wdech - czuję wakacje, których i tak nie będę mieć w tym roku - wydech - biorę łyk piwa i myślę sobie że mimo to i tak będzie dobrze.


Włączam najpogodniejszą piosenkę wszech czasów i zastanawiam się, od ilu lat towarzyszy mi w chwilach takich jak dzisiejsza. Brakuje mi sobotnich poranków o jakich pisałam cztery lata temu, w ostatni dzień 2009 roku. W ogóle takich poranków mi brakuje, kiedyś nie odmierzało się czasu dniami tygodnia.
Jesteśmy sobie sami: ja, mój sweter w misie i lodowato zimne stopy, pozbawione czucia - mam wrażenie że na zawsze. Podobno należą do mnie w takim samym stopniu jak świąteczne wdzianko, ale brak jakiejkolwiek z nimi łączności - fizycznej lub mentalnej - uniepewnia mnie w tym. Jesteśmy sobie sami i marzymy, ja sweter i stopy, marzymy o poranku. Jest kawa, jest herbata, zbita popielniczka i jesteście Wy. Jeżeli czytając to czujesz ciepło gdzieś po lewej stronie siebie, zapewne jesteś tam ze mną. Z Wami właśnie piję kawę, piję herbatę, wieczorem pewnie piliśmy wódkę i dlatego teraz jest trochę cicho. Siedzę na kuchennym blacie i macham nogami, a przez uchylone okno wpadają promienie słoneczne.
Błogość - jedno z najcudowniejszych słów - kojarzy mi się z rozchodzącym się po każdym centymetrze mojej skóry ciepłem; powoli robi się brzoskwiniowa. Ktoś zrzucił poduszkę, ktoś zapala papierosa. Kot bawi się czarną bransoletką na moim prawym nadgarstku.

Tylko tej bransoletki już nie mam.

18 kwietnia, 2013

Ostatnio przychodzę tu głównie po to, żeby się powkurzać.



Chciałabym skierować tego posta w stronę osób argumentujących swoją decyzję w sposób powyższy. Wyobraźmy więc sobie, że gdzieś za biurkiem wnioski przeglądają osoby płci obojga. Dla ułatwienia sprawy, niech będzie to jakaś para mieszana.

Drodzy Państwo,
Proszę sobie wyobrazić, że jesteście rodzicami dziecka z atopowym zapaleniem skóry. Brzmi nieznajomo, może nawet trochę egzotycznie? Kojarzy się wyłącznie z jakąś tam alergią? Nie ma sprawy, postaram się mniej-więcej opowiedziec jak to jest. Proszę zapiąć pasy, startujemy.
Codziennie widzicie, jak wyżej wymienione własnymi paznokciami zdziera sobie naskórek do krwi. Ciśnie wam się na usta nie drap się, chociaż sami wiecie że to nigdy nie działa, raczej denerwuje - i was, i jego. Spędzacie godziny w kolejkach do kolejnych przychodni, godziny te składają się już w tygodnie, a mimo to nadal nie trafiliście na lek(arza), który mógłby pomóc. Lepiej nie liczyć pieniędzy, jakie wydaliście na emolienty, leki i maści, na wyjazdy nad morze i w góry, gdzie powietrze jest świeższe, deszcze niespokojne targają sad, a sokoły omijają góry, lasy i tak dalej. Na odkurzacz piorący, antyalergiczną pościel, remont mieszkania i doprowadzenie go do stanu ikeowskiego, bez zasłon, narzut i wszelkich kurzołapek. Pozbycie się psa/kota który jest prawie jak członek rodziny równiez nie było łatwe. Słuchacie dobrych rad równie dobrych dusz: kąpiele w krochmalu, kąpiele w owsie, ograniczenie kąpieli, ziółka, czary-mary. Na każdym kroku musicie pilnować żeby ktoś przerażony tym, jak katujecie dziecko kleikami ryżowymi, nie próbował pocieszyć go czekoladą. Sami kosztem własnego snu przygotowujecie dziecku jedzenie na następny dzień. Zazwyczaj z drogich półproduktów, dodam. Na wielkanoc do dziadków jedziecie z wyprawką: przepiórcze jajka, bezglutenowy chleb i domowa pieczeń bez żadnych przypraw, na deser "ciasto" z antyalergicznej mieszanki. Kiedy jest naprawdę źle, odklejacie od ran dziecka pościel co rano i ubranie co wieczór. Czujecie się jak potwory, odmawiając mu rzeczy na które przeciętne dziecko może sobie pozwolić; ciężko jest wytłumaczyć kilkulatkowi że to dla jego dobra przecież. W ogóle jest ciężko.

Szanowna Pani (ale Pan niech również słucha dalej, po prostu ze względu na odwoływanie się do przeżyć własnych łatwiej zwrócić mi się do drugiej pary jajników).
Jest duża szansa, że miała pani przyjemność uczestniczyć w pierwszej komunii: od stóp do głów na biało, hodowane na tę okazję włosy kręcone na papiloty mamy, wianek z białych kwiatów i dziecięca, niewinna buzia bez uśmiechu. Ciężko się uśmiechać, kiedy wokół ust rozkwitają coraz to nowe, sączące się rany - od brody po policzki. Ciężko nawet ziewać, kichać, czasami mówić. Ciężko pokazywać się wśród rówieśników; dzieci są przecież bezlitosne. Kiedy koledzy z klasy o coś się zakładają, przegrany ma pocałować cię w to dziwne coś na twarzy: o, tu - wskazuje palcem jeden z nich, stoisz tuż obok (przejdźmy na ty, będzie wygodniej). Mamy z osiedla przyglądają się z mieszaniną zaciekawienia i obrzydzenia, myśląc o tym jak dobrze, że ich dzieci tak nie wyglądają. A ciebie boli, boli już sam dotyk (a smarować jakoś trzeba przecież), boli każde uchylenie ust, boli próba zjedzenia kanapki. Jednym ze wspomnień z dzieciństwa pozostaną pokrojone przez babcię w drobną kostkę chleb i mięso, zasłanianie się szalikiem po sam nos i te cholerne zdjęcia, które wszyscy i tak robili.
Z wiekiem wcale nie zrobiło się lepiej: nie można schować się przed światem zasłaniając się usprawiedliwieniem od mamy. Albo podchodzisz do kolokwium/wychodzisz na egzamin/idziesz do pracy, albo w końcu w przysługujący ci sposób odpadasz z gry z pełnym prawem do wycofania się we własne, bezpieczne cztery ściany i podłogę obsypaną zdrapanym naskórkiem.

Pana kolej. Od teraz jest pan partnerem dziewczyny-atopiczki. Za każdym razem, kiedy odchodzi sprzed lustra po odkryciu, że to znowu uderza i patrzy pustym wzrokiem przed siebie, pan może ją najwyżej przytulić sobą i wyświechtanym będzie dobrze. Znajduje pan ją leżącą w pozycji embrionalnej, kiedy z siłą rozpędzonego pociągu ponownie uderza ją myśl, że to przecież nigdy nie odejdzie. Uderza i boli jak policzek.
Ile to już było wymuszonych przez nią zapewnień, że nie odejdzie pan przez to że drapie się nocami, ile razy przepraszała za to, że musi się pan z nią taką pokazywać? Ile ściskania jej - wymykających się - nadgarstków, przytulania, głaskania, uspokajania, smarowania rąk palących żywym ogniem? Albo godzin wspólnie spędzonych na zakupach w poszukiwaniu odpowiedniego stroju na imprezę w pana rodzinie - takiego, żeby zasłonił wszystkie plamy i suchości - i jak wiele stresu z tym związanego? Rezygnacji z najbardziej ekscytujących podróży? Dotarło już do pana, że tak może być zawsze, a ona będzie radzić sobie jeszcze gorzej niż dziś?

Wracam do Was obojga, moi drodzy wyimaginowani słuchacze. Przejdźcie przez powyższe, bardzo Was proszę i wtedy z podobną obojętnością odeślijcie nas, atopików do wydziału zdrowia stwierdzając, że problem rozwiąże się od razu, jak tylko lekarze zaczną nas dokładniej informować o chorobie. Bo że zaczną to pewne, w końcu polska służba zdrowia nigdy nikogo nie zawiodła.

Droga Pani Urzędniczko, drogi Panie Urzędniku. Gdybym tylko mogła, z pijacką chrypką wyśpiewywałabym Wam pod oknami chwytające za serca i moje niewprawne gardło Przeżyyyyyyj to saaaam...! Jak widać na rysunku poniżej i w komentarzach pod ostatnim wpisem Stri-lingi, mógłby się nas uzbierać całkiem pokaźny chórek.


 Pomachałabym Wam ręką w geście pozdrowienia, ale właśnie drapię się po głowie.
Uściski,
Ania.

15 kwietnia, 2013

Darmowa próbka: Cetaphil Restoraderm

Dzięki facebookowemu profilowi National Eczema Society dowiedziałam się właśnie o możliwości zdobycia darmowych próbek Cetaphilu. Więcej informacji tutaj. Właśnie zamówiłam swoją i mam nadzieję że nie mają nic przeciwko wysyłkom do Polski. Póki co żaden produkt Cetaphilu krzywdy mi nie zrobił, a tego konkretnego nawet nie znam. Skusicie się?

12 kwietnia, 2013

...a lajki lecą.

Nie wiem czy bardziej jest mi przykro, że zepsułam dziewczynie biznes, czy dlatego, że próbując się bronić z rozpędu skasowała posta. Chlip, chlip.


08 kwietnia, 2013

Jak jedziesz, kretynie?!

W planach na dzisiejszy wieczór miałam spłodzenie posta na zupełnie inny temat. Później wpadł mi w ręce ten artykuł - coś w stylu 'dzień z życia kierowcy karetki'. To wystarczyło żeby podnieść mi ciśnienie i spowodować, że nogami przebieram w miejscu.

Na pewno nie tylko ja wiele razy widziałam jak pomiędzy sznurami samochodów próbuje przebić się karetka pogotowia ratunkowego. Przebić się - dobre słowo, mimo że wyżej wymieniona powinna raczej pędzić. Moim marzeniem jest, żeby ludzie jak ci o których mowa w artykule raz na zawsze przestali się rozmnażać.
Ruszam szybko, ulicę Marszałkowską pokonujemy po torach tramwajowych, bo tu na szczęście jest to możliwe. W pewnej chwili muszę gwałtownie hamować, bo... po torowisku zawraca sobie młody kierowca Volvo. Zapewne nie zauważył karetki, bo widzimy w jego dłoni komórkę. Pochłonięty rozmową nie zwraca uwagi na nasze sygnały, wykonuje manewr zawracania w miejscu, gdzie jest to zabronione, a karetka de facto musi go przepuścić. 
Pędzę teraz prawym pasem i widzę za sobą w lusterku srebrną Toyotę, która wykorzystując utorowaną przez nas drogę jedzie tuż za naszą karetką. Kierowca - cwaniak "podczepił" się do karetki, bo też mu się zapewne bardzo spieszy. Czy nie zdaje sobie jednak sprawy, że ambulans może zostać zmuszony do gwałtownego hamowania? Że takie postępowanie niesamowicie utrudnia mi jazdę, bo muszę obserwować również poczynania tego bezmyślnego osobnika? 
Wjeżdżam w uliczkę jednokierunkową "pod prąd". W tym czasie wielkim vanem wyjeżdża z parkingu jakaś kobieta. Lekarz wychyla się przez okno i krzyczy: "Niech się pani cofnie!".
Elegancka kobieta uchyla szybę i odpowiada:
- Sp... - po czym rusza sobie i jedzie przed nami.
Szanowny ćwierćmózgu.
Istoto, która w rozwoju zatrzymała się gdzieś na poziomie tasiemca.
Kretynie, baranie, bucu cholerny!
Sama nie jestem jakimś szczególnie empatycznym stworzeniem, ale nigdy nie miałam problemu z obsługą związku przyczynowo-skutkowego. Skoro pojazd rozpoznawany bez trudu przez najmłodsze dzieci zasuwa ulicą i informuje nas o tym sygnałem dźwiękowym to wiedz, psiakość, że prawdopodobnie wystąpiła sytuacja zagrożenia czyjegoś życia i jesteś zasranym szczęściarzem, że dziś nie jest to twoje dziecko, partner albo rodzic!

Warto mieć w głowie lansowane przez ŁKS hasło, którego autorem jest niejaki Pan Mateusz: nie znacie dnia ani godziny i samemu wiedzieć, jak radzić sobie w oczekiwaniu na ratownika. Pomóc w tym mogą kursy podstaw pierwszej pomocy. Przeszłam dwa takie w gimnazjum (czyli jak widać - nic ciężkiego) oraz kurs BLS/AED i wierzcie mi - jest to wiedza którą dobrze jest odświeżyć. Sama nie myślałam, że kiedykolwiek wykorzystam nabyte umiejętności w praktyce, aż tu pewnego bożonarodzeniowego wieczoru na naszej drodze pojawiła się przeszkoda w postaci potrąconego człowieka. Zebrało się nad nim mniej więcej dziesięcioosobowe grono widzów. Pochyleni nad głównym bohaterem, zdenerwowani dreptali w miejscu w oczekiwaniu na karetkę, jego siostra zrozpaczona szlochała, a K. wyglądał już jak człowiek umierający. Nikomu takich widoków nie życzę. Mimo że ja i mój ojciec wracaliśmy do domu w stanie wskazującym na porządną imprezę, udało nam się zachować większą przytomność umysłu niż ktokolwiek tam obecny (jedyną próbą pomocy rannemu było włożenie mu do ust zapalonego papierosa). Wystarczyły trzy proste rzeczy, żeby w oczekiwaniu na fachową pomoc nie pozwolić chłopakowi odpłynąć. Pierwsza: wystawić trójkąty ostrzegawcze - całkiem przydatna rzecz na słabo oświetlonej drodze w lesie. Druga: nakrycie leżącego na zmrożonym asfalcie człowieka kocem - tym bardziej, że tuż obok był dom jego rodziny i kocy nie brakowało. Trzecia: rozmawianie z nim. Gość żyje i ma się dobrze; ja za to samą siebie przeklinałam w myślach, że dawno się tematem nie interesowałam i gdyby przypadek był poważniejszy, niekoniecznie od razu wiedziałabym jak zareagować.

Karetce dojazd w to miejsce zajął tyle czasu, ile standardowo potrzebujemy moja rodzina, żeby dotrzeć tam samochodem - a mieszkamy tuż za stacją pogotowia. Dodatkowy komentarz jest chyba zbędny.

Zróbcie coś dobrego dla siebie i zainwestujcie 40-50 zł na takie szkolenie. Nigdy nie wiecie. Ze swojej strony mogę polecić ekipę OSP Białystok i ich projekt 'naucz się ratować', reszta należy do Was.

Jeż, który ma za sobą już trzy podróże karetką.

07 kwietnia, 2013

Demyt

Zalegam ze wszystkim.
Z komentarzami na Allegro, urodzinowymi życzeniami dla ojca i znajomych, wpisy na blogu gniją w wersjach roboczych a ja jem, śpię i jeżdżę do pracy. Nerki mam zdrowe, jakby kto pytał. Dużo piję, głównie wodę. Czasami też dziki skowyt dziewczyny barmana, w szotach.

Zalegałam też z rozreklamowaniem rozdania. Jak malowane. A ten wisior - cud, miód i poezja. Wszystko to u Lali.

P.S. W pierwszej chwili 'cud' napisałam z raniącym oczy ó w środku. Naprawdę jestem zmęczona, od wczorajszego poranka nie widziałam na oczy własnego mieszkania.

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka