30 marca, 2014

Trzęsę portkami


Pięć (!!!) lat temu przebiegłam po rozżarzonych węglach (i mam to udokumentowane), a później wokół tego samego ogniska do utraty tchu wyskakiwałam taniec belgijski. Te same pięć lat temu z mocno uszkodzoną kostką weszłam na Rysy, bo nie było innego wyjścia. Organizm zamiast mdleć, kazał mi iść - powoli i z grymasem bólu, ale ciągle do przodu. Na przeklęte buty trekkingowe, które po półrocznym związku nagle wywinęły mi taki numer, nie mogę spojrzeć do dziś.
Zrobiłam kilka rzeczy zupełnie wbrew własnej głowie, a od dwóch tygodni robi mi się słabo na myśl o tym, że przez najbliższe dwa lata, tydzień w tydzień, będę musiała sama sobie zaaplikować zastrzyk (kolejne badanie kliniczne in progress, ale o tym opowiem jak już uporam się z dbaniem o pokonanie kolejnego poziomu zaawansowania na studiach). Igieł boję się najbardziej na świecie i chociaż raz strzykawkę obsłużyłam samodzielnie, to wpakowanie jej w udo wspaniałomyślnie umożliwiłam mojej ulubionej pielęgniarce. Jeżeli tym razem uda mi się przeżyć ten moment, chyba wpiszę to sobie w CV.

26 marca, 2014

DECUBAL Face Wash: nawilżająca pianka do mycia twarzy

Cześć, jestem Anna i nie umiem rozpocząć tego wpisu tak, żeby czymkolwiek różnił się od wypracowania gimnazjalisty. Mam bardzo wrażliwą skórę - szczególnie twarzy - i znajomą blogerkę, która rozumie moje problemy. Kiedy przez blogi przetoczyła się fala recenzji produktów Decubalu, dostała je też Stri, która po wyrobieniu sobie na ich temat opinii przekazała mi w prezencie kilka odlewek. To chyba nie jest najlepsze słowo, bo piankę do twarzy odlać byłoby trudno. Pianka przyszła w oryginalnym opakowaniu, zrobiła dobre wrażenie, więc kupiłam ją ponownie w kiepskim momencie mojego życia. Wyglądałam wtedy dużo gorzej niż tutaj

zdjęcie wzięłam z ceneo.pl, bo zanim pomyślałam o obfotografowaniu własnej butelki,
 produktu zrobiło się go za mało i nie wyglądało już ładnie
Moja twarz jest na tyle problemowa, że każda jej część jest z innej bajki. Nos przetłuszcza się i usiany jest czarnymi kropkami, na czole i pod oczami już dawno pojawiły się widoczne zmarszczki (aż ręka drży, aż kusi żeby sięgnąć po kwasy), między brwiami, pod nosem i znów na czole widać objawy łojotokowego zapalenia skóry, a w każdym z tych miejsc pojawiają się zmiany typowo atopowe - cyrk na kołach! Priorytetem jest nawilżenie, ukojenie, walka z podrażnieniami i suchymi plackami - pod tym kątem dobieram kosmetyki do pielęgnacji, a nad całą resztą próbuję zapanować maściami.

Marki skandynawskie kojarzą mi się z przystępną ceną, nieprzekombinowanym designem i funkcjonalnością. Duńczycy od tych skojarzeń nie odstają: za 17 złotych stałam się właścicielką 150 ml płynu zamkniętego w butelce z pompką. Opakowanie nie rzuca się w oczy, ale umówmy się: już dawno przestałam kupować kosmetyki ze względu na dizajn, a wszelkie substancje zapachowo-ozdobne wzbudzają moją nieufność.

To była moja pierwsza pianka w życiu i nie do końca wiedziałam, czego mam się po niej spodziewać. Zaskoczyła mnie miękkość produktu po rozprowadzeniu na skórze. Początkowo z uporem maniaka wyciskałam na dłoń dwie pompki, jednak ostatecznie załapałam że już jedna spokojnie wystarczy na porządne umycie twarzy twarzy. Jeśli na twarzy mej gościła szpachla, rozprawiałam się z nią wcześniej płynem micelarnym. Nie polecam pomijania tego kroku osobom niecierpliwym, zmywanie pandy z twarzy uciążliwe może nie jest, ale wieczoru nie uprzyjemni: fejsłosz w kontakcie z kolorówką trochę się maże.

Mimo że nie odczułam nawilżenia twarzy, nie czuję się zawiedziona właściwościami pianki. Nie pogorszyła mojego stanu, przez bardzo długi czas nie wywoływała pieczenia* i bardzo dobrze oczyszczała.  Nie tylko suchoskórej kosmetyk przypadł do gustu: moja koleżanka z cerą trądzikową i przetłuszczającą się kupiła własny egzemplarz po kilkudniowym korzystaniu z moich zapasów.

*Żeby jednak różowo nie było, przyszedł i na nią czas. Od niedawna w zetknięciu ze skórą czuję szczypanie i pieczenie, ale prędzej czy później reaguję tak niestety na sporo produktów. Tutaj nieprzyjemna rekacje wystąpiła dość późno, więc wspaniałomyślnie wybaczam. Trochę bardziej zła jestem za to na przycinającą się pompkę, po zużyciu ok. 70% pianki musiałam skakać po pompce od sześciu do dwudziestu czterech razy.

Nie odkryłam jeszcze od ilu znaków recenzja produktu myjącego zamienia się w rozwodzenie się nad pierdołami, więc jeszcze tylko szybko Wam powiem, że w aptece cefarm24.pl można teraz kupić je za 10 zł z groszami. Oferta nie dla chomików, bo produkt jest ważny do czerwca 2014 roku. 

16 marca, 2014

W tempie ekspresowym.

Ręka do góry, kto jeszcze nie słyszał o punk-rockowym lakierze Rimmela i nie kupił go sobie pod wpływem Idalii? A która z Was nigdy nie malowała paznokci podczas nauki? Ja byłam w trakcie, kiedy zza chmur wyszło słońce, złapałam więc za aparat bez większego zastanowienia i dziarsko pokuśtykałam w najjaśniejszy punkt mojego mieszkania.

Ściskając te dwie buteleczki myślałam o tym, że utrzymanie ich jest dość trudne i o Obsession, że jak ona to robi ja się pytam.

Szerokie, zaokrąglone pędzelki lakierów z serii Salon Pro są idealne do malowania paznokci na moich najmniejszych palcach. Wystarczy lekko docisnąć i całe są równomiernie pokryte emalią. W przypadku pozostałych ośmiu paznokci również źle nie jest, ale sprawa lubi się komplikować jeśli przy pierwszej warstwie nie dojadę do skórek. Poprawki są utrudnione, lakier jakby hamuje, a próby wygrania tego nierównego starcia mogą skończyć się nadprogramowym pomalowaniem palców (czy tylko ja mam z tym problem?).


Brakuje mi w nim tej domieszki fioletu, którą oglądałam na innych blogach. Na moich dłoniach wychodzi z niego ciemny granat z kroplą grafitu. Ciekawe co zobaczę w nim jutro, wioząc zaspane oczy na wydział.
Początkowo Kate miał towarzyszyć srebrny lakier Wibo z pokazywanej już wszędzie zimowej edycji limitowanej, jednak ostatecznie padło na fioletowosrebrnego pecwaja: 060 strict. Wiem, że będzie trzymał się dzielnie i długo; to lakiery które odpryskują tylko wtedy, kiedy wyjeżdżacie na weekend, na paznokciach macie ciemną zieleń i żadnej możliwości naprawienia ewentualnych ubytków. Zobaczcie same.

Szybkość schnięcia udało mi się sprawdzić, przypadkiem uderzając się w kciuk podczas wygibasów między zasłonką a balkonem. Lakier ani drgnął, mimo że od położenia drugiej warstwy do tegoż incydentu minęło jakieś osiem zdjęć bez lampy, za to w trybie makro. Nawet krótki seans drapania nie skończył się żadnym uszkodzeniem! Nie użyłam wspomagaczy, bo z seche-vite się nie lubię, a innego wysuszacza chwilowo nie mam. 

Mimo że z punk rocka wyrosłam i teraz zdecydowanie wolę ten glam-, hard-, albo po prostu rock, czuję, że polubimy się na wiosnę. Pastele to nie moja bajka, a ten gagatek będzie pasował mi do codziennego ubioru w kilku odcieniach czerni, w zależności od stopnia sprania. Raczej nie zrezygnuję z podtykania dłoni pod nos mojego R. ze słowami 'zobacz, zobacz jaki ładny!'. Bo to ładny lakier jest. 
Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka