Kątem oka dostrzegam babę, która bez skrupułów odkręca butelkę z czerwoną emalią, wyciera pędzelek o szyjkę i zostawia na niej potężną porcję lakieru. Staję obok niej i ćwierkam radośnie, jak ćwierkają sprzedawczynie z największych koszmarów:
- Przepraszam, ale te lakiery są na sprzedaż, prosiłabym o nieodkręcanie ich. Czy pomóc znaleźć pani jakiś kolor?
- NIE.
Baba z rozmachem odstawia butelczynę na półkę i odchodzi szybko, żeby nikt nawet nie zdążył zauważyć, że przed chwila stała w miejscu w którym tak ją znieważono. Nic nie tracę: zachęcona sytuacją klientka kupuje dwanaście lakierów, a ja wiem że działam według najnowszych wytycznych firmy, które w dodatku sama zaproponowałam.
Już przy poprzednich edycjach tej, można by rzec, serii wpisów, tłumaczyłam się gęsto że lubię swoją pracę (jako dodatek do studiów) i że moim marzeniem na ogół nie jest wyrżnięcie wszystkich w pień. Jestem towarzyskim wydaniem jeża, lubię ludzi i nie mam problemu z nowymi znajomościami, ale osobistości które odwiedzają mnie w pracy często mam ochotę poddać torturom i kazać im do końca życia rozdawać ulotki. Nie lubię tej masy, ogółu który nie zjeżdża z drogi karetkom, spaceruje po ścieżkach rowerowych, zostawia komentarze "fajny wpis zapraszam do siebie" a bliskim omdlenia osobom w komunikacji miejskiej się przygląda, zamiast ustąpić miejsce siedzące. Wszystkie moje uczucia świetnie ujęła w słowa autorka tl;dr, której wpisy wczoraj nadrabiałam po odkryciu, że facebook faktycznie ogranicza zasięg postów. Poza jej zasięgiem znalazłam się, niestety, ja.
- Dzień dobry, czy dostanę biały lakier do frencha z cienkim pędzelkiem?
- Niestety, nie mamy takich do zdobień ale już pani pokazuję, jaki pędzel mają nasze standardowe lakiery.
- Nieee, ten będzie nieodpowiedni. A cienkich nie ma?
- Wszystkie nasze lakiery mają takie pędzle, ewentualnie jeszcze szersze.
- A jakichś cienkich nie będzie?
Wiecie, jak wiele osób nie zwraca uwagi na syf, jaki wokół siebie robi? Albo robi go celowo? Nie moje - nie interesuję się. Łóżko w hotelu nie ja będę sprzątać, więc wpieprzę się w pościel z butami. Za uszkodzony lakier nie ja zapłacę, więc odstawię odkręcony, żeby zgluciał sobie w spokoju.
Niechciany paragon dużo łatwiej jest po prostu pozostawić na ladzie, a mimo to często znajduję takie wyrzutki zgniecione, porzucone tuż pod nią. Kiedy ja kończę transakcję, klientka sięga po wydruk, patrzy mi w oczy, rozmawia ze mną, a jej ręka wędruje w dół, zgniata papier i niedbale go wypuszcza.
Inna przychodzi z bajaderką. Bierze solidnego gryza i mówi mi, czego szuka. Pochyla się nad półki, nad świeżo wysprzątane lakiery (z których każdy osobno otarty jest z kurzu i zła tego świata), wyciąga szyję i bierze kolejny kęs ciastka, a okruchy wirują niczym konfetti, pędząc na spotkanie z czystą białą powierzchnią.
Lakiery w ogóle mają moc przyciągania: kładą się na nich dzieci, kobiety z ulgą stawiają pełne zakupów torby, faceci zamiatają połami rozpiętej kurtki, a koleżanka ze sklepu naprzeciwko raz na jakiś czas wydaje lakoniczny komunikat: "domino ci się zrobiło". My, sprzedawcy, rozumiemy się prawie bez słów.
Obsługuję klientkę, rozmowa toczy się dynamicznie, a ja jestem właśnie w trakcie dłuższej wypowiedzi (a kiedy nie jestem?), kiedy zza moich pleców dobiega nerwowe:
- Przepraszam! Przepraszamprzepraszam!
Kontynuuję wątek, bo o ile na początku swojej pracy starałam się dogodzić pięciu osobom jednocześnie, tak teraz wolę skupić się na jednej klientce. Come on, nieładnie tak się wcinać w rozmowę.
- Przepraszamprzepraszamprzepraszam!
Co'est, ktoś potrzebuje szminki do uratowania świata? Odwracam się, wolałabym nie mieć ludzkości na sumieniu.
- Gdzie jest kino?
Ludziom ciężko przychodzi wymówienie "proszę" i "dziękuję". Niektórzy nawet pytania zadają w formie rozkazu, albo, jeżeli mają dobry dzień, ograniczają się do komunikatów: toaleta, wejście do kina, wejście do kina, inglot, toaleta, wejście do kina, empik, żą lułi dej-wit.
- Lakiery które zmieniają kolor w zależności od pogody i zmywają naczynia w parzyste dni tygodnia.
- Niestety nie ma...
- Dziesefora.
Klientka o numerze rejestracyjnym GO666AWAY kręciła się wokół lakierów niepewnie, po czym odeszła. Tylko po to, żeby wrócić i łaskawym tonem stwierdzić, że zrobi mi tę przyjemność i wybierze sobie jakąś czerwień.
- A czyyyy... ma pani jakiś zmywacz do paznocki, taki do użycia?
Potwierdzam i już widzę co się święci: będzie chciała wymalować paznokcie.
- A czy jest bez acetonu?
Zaprzeczam.
- A to ja nie mogę, bo mi hybryda zejdzie - wymawia tonem, który wcale nie sugeruje zakończenia rozmowy, z czym czuję się dość niezręcznie (podobnie jak wymęczona hybryda, po której widać, że natural ruffian manicure jej nie w smak, a za acetonem tęskni). Ona patrzy na mnie oczekująco. Ja muszę wyglądać jak pierwszorzędny debil, bo przyglądam się jej intensywnie myśląc, jak by tu zgrabnie zakończyć rozmowę. Cisza się przedłuża, z centrali dostaję sygnał: spontanicznie coś jej powiedz, od serca!
- Aha.
Ciąg dalszy jak zwykle nastąpi.