06 listopada, 2013

Duch #1

Po kilkunastogodzinnym combo uczelnia + wyjątkowo dziś ciężka praca, wymyślenie kreatywnego wstępu zajęło mi dobre pół godziny, a sklecenie trzech powiązanych ze sobą zdań w ogóle graniczy z cudem. Leżę więc i odpływam myślami na tyle daleko, żeby z zaskoczeniem zdać sobie sprawę, że nie wiadomo jak i dlaczego cofnęłam się w czasie o czternaście lat. Jest środek lata, słońce grzeje bez szaleństw w stylu 'czterdzieści stopni w cieniu'. Chodzę od sklepu do sklepu w Centrum Handlowym Park, takim prototypie galerii handlowej z niebem zamiast dachu nad wszystkimi lokalami, a moja prawa ręka kończy się ręką mojej mamy. W tle hit lata, Genie in a bottle, który od tej pory będzie mi się kojarzył z rozstaniami i bezradnością.
Bo moja mama znowu wyjeżdża za zachodnią granicę, własny dom zamienię na... też dom, ten drugi - u babci, a te wspólne zakupy mają być połączeniem załatwiania spraw koniecznych ze spędzeniem czasu ze starszą córką zakończonym goframi pod Centralem. Kiedy wybija godzina zero, pod dom babci podjeżdża bus, jeden z kierowców pomaga w wyniesieniu toreb, ja i K. klęczymy na łóżku z łokciami opartymi o parapet, uważaj na firankę, machamy dopóki samochód nie znika za zakrętem, coś znowu ściska mnie w gardle. A przecież ja, od kiedy tylko umiem rozpoznawać swoje emocje, przy nikim nie płaczę. Jestem dzieckiem-cyborgiem, sześciolatką z poker-facem. Od środka boli mnie i skręca, ale na łzy pozwalam sobie tylko w chwilach, kiedy nikt mnie nie widzi. Mam w głowie informację o szybszym mijaniu czasu podczas czytania książek, więc pochłaniam jedną za drugą, dostaję od babci Dzieci z Bullerbyn, młodszej siostrze każę oglądać obrazki. Naiwnie wierzę, że skrócimy trzy miesiące do trzech tygodni, przecież w tym domu każdy coś czyta...
Dzieciństwo to dla mnie nieobecność wynagradzana niemieckimi słodyczami, kolorowymi kartami telefonicznymi na grubym plastiku i szkolnymi akcesoriami z Diddla, o którym w Polsce nikt wtedy jeszcze nie wiedział. Polska dziewczynka z egzotycznymi gadżetami, dziesiątki lalek Barbie porzuconych przez córkę niemieckiej szefowej, świecące ozdoby bożonarodzeniowe przyklejane na okna...

Ach, tak. Leżę. Praca. Kolokwium. Kręgosłup napierdala. Ostatni ketonal chomikowany na najczarniejszą z godzin od tygodni. Kredyt... Tak, muszę koniecznie wziąć wolne w pracy i jechać do Białegostoku załatwić formalności w banku razem z mamą-poręczycielem. Ostatni możliwy termin, zanim wyjedzie do Niemiec na trzy tygodnie. Pierwszy raz od dziesięciu lat. W sumie nawet tego nie zauważę; Polska czy nie, i tak następnym razem w domu będę na Boże Narodzenie.
W głowie zaczyna grać znajoma piosenka Aguilery a ja ze zdumieniem stwierdzam, że płaczę zupełnie bez powodu. Wystarczy to, że przed nikim nie muszę się chować.

I mam listę prezentów-chciejstw z DM do przygotowania. Kart telefonicznych nikt już nie używa.

7 komentarzy :

  1. trudna sytuacja :/ wierzę, że Twoja mama zdecydowała się na wyjazdy za pracą po długich kalkulacjach. po prostu czuła, że to najlepsze wyjście... sama zdecydowałam się na emigrację i ogromnie tęsknię za rodziną. tego typu rozstania są trudne, ale wymusza je na nas życie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo i tak było. I ja to rozumiałam. Tylko wiadomo - dziecko przeżywa jeszcze bardziej. Wszystkie trzy siostry mojej mamy to przerabiały w mniejszym lub większym stopniu, Najmłodsza z nich mieszka już tam na stałe, nie ma dzieci, ale kiedy jej siostrzenica a moja siostra cioteczna wpadała w histerię kiedy trzeba było się żegnać, każdemu się łza w oku kręciła (już wtedy sobie na to pozwalałam, miałam kilkanaście lat ;) ).
      Wczoraj musiałam sobie odbić chyba - mama tak po prostu wykorzysta swój urlop, bo już od ok. dziesięciu lat na stałe pracuje w PL ;)

      Usuń
  2. przesyłam dużo pozytywnej energii kochana. miałam podobną sytuację, parę lat temu, z ojcem. co prawda nie mieszkam z Nim, więc kontakt miałam średni, ale i tak przeżywałam to strasznie. pamiętam, że schudłam przeokropnie, a moja skóra to była jedna wielka rana. tak. teraz w ogóle nie utrzymuje ze mną kontaktu mimo, że mieszka godzinkę drogi ode mnie. tak więc czuję, jak by cały czas był za granicami, i tęsknie.
    dobrze, że u Ciebie będzie to mniejszy okres czasu. dacie radę!

    OdpowiedzUsuń
  3. Takie czasy, taki kraj. Dzieci emigrujących rodziców ... Moi rodzice nie wyjeżdżali na stałe i nigdy w tym samym czasie. Mój tata jeździł ciągle gdzieś pracować, jak to się mówiło za chlebem, ale mnie się kojarzy tylko nowy piórnik (różowy, dwustronny), komputer ZX Spectrum + (teraz już pewnie w muzeum techniki gdzieś), nowe kurki i pierwsza w życiu Nutella. Moja mama wyjechała raz, ale na dłużej i wszystko się wtedy rozsypało.
    Tak sobie dzisiaj myślę, że wyjścia pewnie nie było, ale w sumie nikt nas (dzieci) nie pytał o zdanie. Czy wolimy te nową kurtkę czy jednak żeby tata został.
    Uszczerbku na psychice nie poniosłam co prawda, ale wiem że w różnych domach mogło wyglądać to różnie.
    I pomyśl sobie, że to nie Ty płaczesz. To jesień.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  5. Trzymaj się! Ja już tak przywykłam do nieobecności taty w domu, że dziwnie czuję się, kiedy wraca. A wraca co weekend. A w ogóle najlepiej czuję się, kiedy jestem daleko od domu i nie muszę wracać w najbliższym czasie. I nienawidzę Bożego Narodzenia. To chyba lepiej już tęsknić za domem.

    Ale z płakaniem mam przechlapane. Wystarczy, że się zdenerwuję i łzy tryskają jak fontanny. A wtedy denerwuję się jeszcze bardziej i takie błędne koło. O dziwo dzieje się tak tylko wtedy, kiedy ktoś do mnie mówi od rzeczy. Czyli chyba płaczę z bezsilności, bo na ludzką głupotę nie ma mocnych.

    A wszystkie zdania zadziwiająco sensowne i trzymające się kupy. Misja wykonana!

    OdpowiedzUsuń

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka