30 lipca, 2013

Tytuł też zdrapałam.

Siedząc w pracy dwa tygodnie temu byłam u progu swojego urlopu. Nie planowałam nic, bo raz: to nie w moim stylu, dwa: czekałam na wyznaczenie terminu pierwszej wizyty na której to miałabym otrzymać zastrzyk z lekiem (odbyło się to dziś, zastrzyki były dwa i sporo komplikacji przy okazji z mojej strony; o tym następnym razem). Trochę jednak smutno było mi z myślą, że moja zmienniczka opala się właśnie na skwarkę na Krecie (chociaż sama opalać się nie lubię), a ja bidna pewnie nawet polskiego morza nie zobaczę (nie zobaczyłam. w tym sezonie. jeszcze.). Olśnienie nadeszło nagle: Serbia! Ceny w sam raz na kieszeń kogoś, kogo nawet we własnym kraju na jedzenie do końca miesiąca stać 'na styk'. Ludzie przyjaźni, zwłaszcza autostopowiczom. Pljeskavica! Tanie fajki! Bałkany!
Zadzwoniłam do pierwszej osoby, jaka kojarzyła mi się z hasłem 'prawie spontaniczna wycieczka stopem w nieznane'. Osobie tej za to z hasłem Nowy Sad skojarzył się kolega, który tam mieszka i któremu kiedyś obiecała, że w tym sadzie go odwiedzi. Do tej pory nie miała z kim. Zbieg okoliczności nie mógł być piękniejszy.
W myślach miałam już na plecach najlepszy plecak ever (ino w czerni, w końcu ponadczasowa), na jednym nóg końcu szorty, na drugim trampki, a w gardle kurz i pył. Hej przygodo. Wakacje życia. Spanie w krzakach, kiedy jedyną opcją na transport jest wywiezienie się tirem do Turcji (żeby nie było: panów tirowców lubię i szanuję; nieraz mnie ratowali z opresji, kiedy brakowało nadziei jak w przypadkach poniższych).

po lewej utknęłam 30 km przed Białymstokiem, po prawej traciłam nadzieję podczas dziewiczego rejsu do Stri;
żadnego pocieszenia na horyzoncie

W tym miejscu zmuszona jestem Was poinformować, że cała historia skończyła się zanim się zaczęła, a jedyne zdjęcie z wakacji jakim mogę Was poczęstować jest to po lewej z powyższego zestawienia. Urlop spędziłam na maminym garnuszku. Moja skóra była ostatnio w nie najlepszej kondycji i spękałam, że nie dam rady.  Teraz zastanawiam się czy miałam rację, czy mnie za tę decyzję pokarało.

Zachwycona ilością znajomych twarzy w jednym miejscu, z wrażenia pierwszej nocy nie dotarłam do własnego łóżka. Mimo różnorodności wypitych alkoholi skóra rąk na drugi dzień zachowała swoją ciągłość. Nic nie pękło, nic nie swędziało, zero bonusowych zmian. Niech żyją białoruskie trunki.
Niestety dzień drugi i każdy następny przyniosły ze sobą sporo rozczarowania. Pomimo kombinacji nie piję/ nie popalam / wolna od używek wszelkich, codziennie budziłam się (już we własnym domu) z kolejnymi pęknięciami. Z błyszczącymi plamkami - miejscami, w których przez sen własnymi paznokciami pozbyłam się wierzchnich warstw skóry. Z opuchniętymi oczami, przez co po co drugim mrugnięciu musiałam własnoręcznie skórę powieki tycnięciem przywracać na swoje miejsce. Bo się podwijała.

Wtrącenie: kiedy jeszcze moje ręce wyglądały dość wyjściowo, a dłonie zdobiło tylko kilka strupków, całkiem dumna z siebie pokazałam się babci. Babcia skomentowała to gromkim łojezusmarja, zaczęła przeżywać że w Warszawie zginę bo nikt nie ugotuje mi obiadu i po co ci dziecko była ta wyprowadzka, tutaj wszystko na miejscu..., a na koniec kazała odnaleźć na półce ten numer Chwili dla Ciebie w której jest o znachorze, co po nim nawet komórki rakowe znikają; dotykiem leczy!
Od babci wyszłam na tyle sfrustrowana - chociaż najedzona - że pochłonięta przez własne myśli wpakowałam się pod micrę jakąś. Micrę z dobrymi hamulcami, na szczęście. Ale ciśnienie skoczyło i tak.

źródło
Wracając do żenującego tematu, jakim jest moja skóra: kumulacja atopowych niespodzianek wystąpiła jak zawsze w zgięciach łokci. Do tego stopnia, że zgięcia te przestały spełniać swoją podstawową funkcję. Moje ręce zamieniły się w dwa sztywne kołki. Moje ręce stały się bezużyteczne. Zastygły w pozycji 'jak tylko uniosę prawą, to wezmą mnie za naziola'.
Cholernie frustrująca sprawa: do pomocy przy rozpięciu (i zapięciu) biustonosza mieć tylko mamę. Albo jedzenie uprzednio pokrojonych przez rękę-kołek pierogów prosto z talerza. A później proszenie mamę o wytarcie noska, bo nosek upieprzyło się śmietaną. Proszenie mamę o umycie włosów. O podniesienie szklanki wody i pomoc w napiciu się. Czekanie do 16 aż mama wróci z pracy, bo w gardle Sahara a o kupieniu słomek nikt nie pomyślał. Aaaargh, kurwa mać, to nie był dobry tydzień.

Zdesperowana postanowiłam zabandaż... poprosić mamę o zabandażowanie mi rąk, od barków aż po dłonie, żeby tylko nie narażać ich na ocieranie się i przeróżne czynniki zewnętrzne. Tak przyozdobiona, ukryta pod długim rękawem, poszłam spotkać się ze znajomymi w domowych pieleszach. Dobrze, że większość z nich jest taktowna. Większość. Tych bliższych.
- Co ci się stało w obie ręce?
[jasne, kurwa, to na pewno przejaw troski z twojej strony; mama nie mówiła o piekle i ciekawości?]
- Prałam ręcznie w kwasie siarkowym.
- Serio?! Ale po co...?
- Dobrze rozpuszcza plamy.
- Ojaa...

kurtyna.

Szept zza kurtyny: wróciłam do Warszawy. Mam się znacznie lepiej, fizycznie i psychicznie. Cała rodzina o białostocki stan rzeczy wini kota. R. też wini kota, ale jednocześnie mył mi te cholerne ręce, osuszał i balsamował kiedy sama nie dałam rady. Aż się zwinęłam w kulkę i spłakałam wzruszona (i zdołowana przede wszystkim, zdołowana; no bo jak tak na dłuższą metę, panie dzieju). Oddałabym ze dwadzieścia punktów IQ i mogłabym nawet sama być tą zadającą debilne pytania z przykładu powyżej, byle tylko z gładką skórą.*


*Ok, nie rozpędzam się już. Najpierw poczekam i sprawdzę, czy zastrzyki zadziałają. Może handel wymienny nie będzie tu potrzebny. Szkoda IQ i mojej reputacji.

17 lipca, 2013

Proszę, weź uratuj mnie.

Rozmawiam z moim dermatologiem o zbliżających się badaniach klinicznych nad lekiem, który miałby szansę mi pomóc*.
- Wie pani co, pewność  że się na nie dostanę miałabym chyba tylko przy erytrodermii**, a na pewno znacznym pogorszeniu.
- Noo, pani Aniu, u pani nie trzeba byłoby wiele. Wystarczyłoby odstawić leki antyhistaminowe na kilka dni. Oczywiście nic nie sugeruję, to musi być pani wybór, ale jeżeli jest duża szansa na dostanie leku...

*byłabym królikiem doświadczalnym, któremu raz w tygodniu wstrzykiwano by dawkę leku; jest to druga seria tych badań i moja znajoma - również atopiczka (pozdrawiam!), która wzięła udział w pierwszej edycji prawie dwa lata temu, spokój jako-taki ma do dziś
**uogólnione zajęcie skóry przez chorobę, przejawiające się zaczerwienieniem i złuszczaniem na ponad 90% powierzchni skóry.


Moim soundtrackiem życia jest ostatnio 'Jezus Maria Peszek'.  Guess why.

Trzy dni później stwierdzam, że nie muszę się martwić odstawianiem leków, bo zsypało mnie jak jasna cholera. Zgięcie rąk w łokciach, a co za tym idzie: związanie sobie rano włosów na przykład, jest sporym sukcesem. Wyglądam jakbym chciała popływać z delfinami, a zamiast tychże wrzucono mi do wody piranie. Albo jakby przeciągnięto mnie po żwirze na dystansie dziesięciu kilometrów. Nawet do mycia włosów używam gumowych rękawiczek, bo między palcami skórę mam rozoraną do mięsa. Wejście pod prysznic to spora trauma. Wychodzenie z domu też. Pociesza mnie myśl, że w takim stanie załapię się tam na pewno.

Dzisiaj, w dzień kiedy jadę do kliniki, budzę się i zdejmuję z łokci bandaże. Dziwne - nie stawiają oporu, nie przyklejają się do ran. Bo ran nie ma. Skóra w zgięciach nadal czerwona, ale już nie tak bardzo. Plamy z szyi zniknęły bez śladu, na dłoniach ledwo widać że coś się tam działo. Nie wiadomo: cieszyć się, czy wkurwić? Ręce ciągle noszą znamiona podobieństwa do mięsa mielonego na tyle, żeby chować je pod rękawami. Pytanie czy wystarczająco, żeby lekarz który nie takie przypadki już widział, stwierdził że to właśnie na mnie można zmarnować jedno miejsce zafundowane przez sponsora.


09 lipca, 2013

Niedziela: dzień na 'nie'.

Raz.
Wykorzystując jedyny wolny od pracy dzień w tygodniu, postanowiłam zrobić sobie dobrze śniadaniem na balkonie. Balkon - jak mówią znajomi - mam zajebiście duży. Porównania nie mam, to mój pierwszy własny jest - ten balkon znaczy się. Odpicowałam dwie kanapki - kolorowe były jak jarmarki u Marylki, w dodatku każda hojnie obdarzona garścią kiełków rzodkiewki. Podnoszę pierwszą z nich do ust i... sruuuuu, zawiał wiatr, kiełki poszły w cholerę a zamiast nich do ust trafiają moje własne włosy, przy okazji chlastając mnie po twarzy. Koniec z lansem na meblu ogrodowym, koniec ze świeżym powietrzem, wracam do pokoju gdzie leżą parujące alkoholem ciała. 
pozdrawiam Słomków co mają fajne tiszerty na stanie <3

Dwa.
Słoneczne popołudnie, Starówka. Pod zamkiem rozstawił się pan z dużymi cymbałkami, które wydają niesamowicie przyjemne, kojące, delikatne dźwięki. Dźwięki te aktualnie składają się w znane wszystkim ze Shreka Hallelujah; leżę na murku, zamykam oczy, słońce rozsiada mi się na skórze. Jest mega błogo, oddech równy, ciśnienie prawidłowe, odruchy neurologiczne w normie.
...Chwilę później przychodzą panowie z orkiestry dętej i pierwsze dźwięki wydawane przez tychże odczuwam jak nałożenie mi na głowę dzwonu Zygmunta. JEB! ŁUP! JEB! ŁUP! Po włosach przebiega mi dziewczynka w różowej sukience i białych falbaniastych skarpetkach do sandałów.


Nie można się zrelaksować w tym mieście.

05 lipca, 2013

"...i żeby Cię ta alergia nie męczyła."

Wczoraj od rana było mi ciężko. Próba rozprostowania palców prawej dłoni skończyła się płaczem; właściwie wszystko kończyło się płaczem. Wisiała nade mną myśl, że właśnie kończę dwadzieścia jeden lat i zamiast w pełni korzystać z życia, chwytam tylko jakiś marny ułamek. Wśród życzeń zdecydowanie przeważały te dotyczące zdrowia. Ja też tylko tego chcę. Wszystko inne będę wtedy w stanie załatwić na własną rękę.

Wdech, wydech. Dziś jest poprawnie. Mogę rozprostować palce i zgiąć ręce w łokciach. Pokrzywka po pilatesie była znacznie lżejsza. Trochę bardziej wegetuję niż żyję, a jeśli żyję to myślą, że to się w końcu zmieni.
Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka