11 kwietnia, 2015

Kawy? Gofra? Tiramisu?

Po zeszłorocznym wesołym Alleluja czekała mnie jeszcze weselsza podróż do domu. W pociągu relacji Warszawa - Białystok, pokonującym według biletu 186 km, spędziłam dokładnie sześć godzin. Od popadnięcia w obłęd (i nauczenia się w tym czasie do kolokwium) uratowali mnie znajomi z rodzinnego miasta, mniej znajome dziewczęta z Białorusi, jeden równie emerytowany, co zdezorientowany Niemiec i pogoda wyraźnie sygnalizująca lato. Rozprostowywaliśmy kości w środku mazowiecko-podlaskich lasów, nastrój był piknikowy (i nie w całej Polsce”, tylko „w całej Polsce”), a ja dałam się udupić i już wieczorem czułam początek zbliżającego się Przeziębienia Wszechczasów.
Czasami podczas choroby mam wielką ochotę na rosół mojej mamy, innym razem na gorącą czekoladę z Wedla; tym razem postanowiłam ulżyć zatokom w wannie pełnej piany. Dopełnieniem dzieła miał być pachnący słodyczą i jedzeniem balsam do ciała. Szafka z kosmetykami szyderczo śmiała mi się w twarz Cetaphilem i olejem kokosowym, więc w niezbędne rekwizyty zaopatrzyłam się w Hebe.

W tym momencie nastąpiła przerwa w pisaniu, bo spojrzałam na gofra i poszłam po czekoladki.




























Cześć pierwsza: Luksja, Caramel Waffle Bath Foam (czyli płyn do kąpieli)
Płyny Luksji wielokrotnie migały mi gdzieś w internecie, jednak jako atopik biorący szybkie prysznice nigdy nie poświęcałam im szczególnej uwagi. Moja wersja zapachowa jeszcze w opakowaniu pachnie karmelem, toffinkami i niemożliwym do zidentyfikowania cukierkiem z dzieciństwa. Niestety: w wannie aromat jest już prawie niewyczuwalny. Zazwyczaj hodowanie zmarszczek na opuszkach palców umilałam sobie inhalacjami prosto z butelki.
Zaskakujące jest to, że moja skóra całkowicie na niego nie zareagowała. Po specjalistycznym preparacie do kąpieli marki Emolium byłam w dużo gorszym stanie: czerwona i drapiąca się. Piany było dużo i na długo, ale mój nos nie czuł ab so lut nie nic. Gdybym następnym razem planowała spróbować pachnących kąpieli w płynach Luksji, chyba dobiorę do kompletu wosk Yankee Candle.

Część druga: Farmona, Kawowy Suflet do Ciała
W sumie to nie mam zielonego pojęcia, jak wygląda jadalny suflet. Ten zamknięty w plastikowym słoiku przypominał konsystencją schłodzony budyń z taką ilością grudek, jakiej nie byłaby w stanie wyprodukować największa kuchenna niedojda. Wiem za to jak pachnie tiramisu i w związku z tym mocno się zawiodłam, pakując nos pod ochronną folię. Wącham teraz wyczyszczone opakowanie i ciągle nie jestem w stanie powiedzieć, jak przeterminowane desery kawowe jadał w swoim życiu autor tej kompozycji. Może i jest tu trochę kapuczino (<3), może jakiś orzechowy aromat do ciast, trochę czekolady Aro, ale biszkopty z mascarpone? NOOOOPE. Wykluczam przekroczenie terminu ważności, zapach od samego początku jest taki sam, a balsamu mogłabym bezkarnie używać do dwa tysiące szesnastego.
(Powąchała go właśnie moja przeziębiona, wymęczona podróżą autobusem koleżanka. Reakcja pierwsza: Ojezu, zaraz się zrzygam. Reakcja druga: Tiramisu? A z jakiej dupy?)
Zapach zawiódł, ale nawilżanie było na zaskakująco wysokim poziomie. Zmęczone zimą łydki po bliskim spotkaniu z sufletem przestawały być ściągnięte i popękane aż do następnej kąpieli/prysznica (jak zwykle przypominam: na ręce emolienty, nogi sobie poradzą). Nie zaobserwowałam żadnych objawów podrażnienia skóry przez substancje zapachowe tudzież konserwujące. Następnego razu nie będzie, bo nigdy nie mam silnego, pozbawiającego węchu kataru przez tyle czasu, ile zajmuje mi wykończenie opakowania balsamu do ciała.



Kilka tygodni później, kiedy dawno już zdążyłam już zapomnieć o mrocznych, zasmarkanych czasach, w mojej skrzynce znalazł się list - odpowiedź na reklamację. PKP uznało, że zgodnie z ich reklamowym hasłem - "ważne, że jedziesz" - dojechałam do celu, więc o co mi jeszcze chodzi.

16 komentarzy :

  1. Mnie ta łakociowa seria Farmony też podśmierduje... Szarlotkowe masło pachniało kwaśnym, chemicznym jabłkiem, a tyle się naczytałam o rozgrzewającym aromacie prawdziwego ciasta z cynamonem...
    Znacznie bardziej odpowiada mi seria Tutti Frutti - tam mają cynamon z karmelem i ten aromat mogłabym jeść łyżkami :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O boru, tak! Ten peeling, który wygląda jak wypłowiała ziemia wymieszana z wodą! Muszę o nim pamiętać.

      Usuń
  2. ojejku, dwa mające ładnie pachnieć kosmetyki i dwa zawody :(

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja w czasach liceum i samoopalacza dałam sie tak zrobić balsamowi lirene, który miał pachniec jak kawa latte. I pachniał jak kawa latte, ale rozpuszczona w samoopalaczu. Inny wymiar obrzydliwości, coś strasznego. Niestety, jako drogeryjny samoopalacz sprawdzał sie pierwszorzędnie, wiec pokornie kupowałam kolejne opakowania i aplikowałam na wydechu, z przerwami na złapanie powietrza przez uchylony lufcik. Całe liceum.
    Cieszę sie, za przynajmniej krzywdy ci nic nie zrobiło.
    A na przeziębienie najlepsze są oreo. Bo oreo są najlepsze na wszystko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dobrze wiem o który balsam chodzi, bo mam go w łazience. Faktycznie nie powala zapachem, ale jestem w stanie go znieść. Ten w tubie z Perfecty pachnie chyba trochę ładniej, kojarzę nawiązania do budyniu śmietankowego. Ale to ciągle samoopalacz niestety.
      Wiecie, że nigdy nie jadłam Oreo? Milkę z nadzieniem - owszem, makflary oreo wciągałam tonami kiedy mieszkałam w Londynie, w Warszawie odpowiednik z burger kinga, ale ciastek samych w sobie nie-e.

      Usuń
  4. Nie wiem, czy to ta starość czy co, ale coraz mniej interesują mnie jedzeniowe aromaty i zapachy w kąpieli czy na ciele. Neutralność i delikatność (Kneipp!, Lipikar z LRP!, naturalne zapachy Body Farm!), tego mi się chce. A czy ta Farmona to nie jest jakiś parafinowy koszmar? Atopików parafina koi?

    PS Ten zmęczony po podróży tester to Nata? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lipikar, tak tak. Jestem już na tyle odzwyczajona od aromatów w kosmetykach, że pewnego migrenowego dnia czułam zapach bronzera nałożonego na policzki. To był dramat.
      Ale Bodyfarm wymiata, racja. Czekoladowy ciągle czeka, został na deser. O Kneipp nie słyszałam :>

      Usuń
    2. Ja do parafiny nic nie mam tak w ogóle, atopikom się nawet przydaje, ale ekoterroryści na forach dla chorych mi nie wierzą. Śmieszne rzeczy się wtedy dzieją.
      Testerem była moja towarzyszka niedoli studenckiej, która po trudach i znojach przybyła, ażeby w towarzystwie mym zaprojektować podnośnik.

      Usuń
  5. Unikam wszystkiego, co pachnie kawą, bo nie przepadam ani za kawą, ani za jej aromatem (no, jeszcze ziarna jako tako przejdą), więc podejrzewam, że zareagowałabym podobnie jak Twoja koleżanka :D A o Luksji to nawet chwilę myślałam, ale skoro nie pachnie w wannie, to nawet nie zamierzam na nią spojrzeć. A może Ty katar miałaś?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tam nie było ani grama kawy w kawie, zastanawiam się tylko skąd na blogach zachwyty nad zapachem prawdziwego tiramisu czy innych lodów kawowych. DLACZEGO.
      Luksję wykańczam do dziś, więc to niemożliwe. Chyba że wcześniej miałam katar, a później się jej zwietrzało :>

      Usuń
  6. Naczytałam się swego czasu samych pozytywów na temat płynów do kąpieli z Luksji (szczególnie zachwalany był ich zapach). Jak wielkie było moje rozczarowanie gdy w końcu kupiłam jeden z nich! Faktycznie zapach jest ładny, ale jak sama również zauważyłaś tylko w butelce ;)

    http://dlaczegopytajnik.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pamiętam że nad muffinkowym było pełno zachwytów. No nie dla mnie to chyba.

      Usuń
  7. ja lubię tiramisu jeść, kawę pić i gofra też jeść nad morzem, w sopocie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kawę to najmniej, bo pijam z konieczności. Ale słodycze i w ogóle jedzenie: ZAWSZE.

      Usuń

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka