Czasami nie ma takiej opcji, żeby dzień nie zaczął się źle. Otwieram oczy i czuję świąd w okolicach żuchwy, krew podejrzanie pulsuje mi w twarzy i nawet nie muszę sprawdzać żeby wiedzieć, że obudziłam się z pokrzywką. Jedyne wiosenne buty w których jestem w stanie chodzić zostały w pracy, muszę więc na autobus który i tak już odjechał zasuwać na obcasach wmawiając sobie, że to odpowiednia okazja do rozchodzenia ich przez weselem w najbliższy weekend. Właśnie, jeszcze i to. Nie mam do tego typu imprez awersji, ale zawsze spędzałam je w gronie rodzinnym. Tym razem jest to rodzina drugiego połówka i umieram ze stresu, że spuchną mi oczy (niech żyją pyłki), na twarzy pojawi się jakiś suchy placek a skóra wokół ust poczerwienieje na tyle, że jakakolwiek pomadka będzie na nich wyglądać komicznie.
Jedynym wyjściem jest dziś zamknięcie oczu i przypomnienie sobie mijających za oknem krajobrazów minionego weekendu. Wdech-wydech, słońce grzeje w plecy. Wdech - czuję wakacje, których i tak nie będę mieć w tym roku - wydech - biorę łyk piwa i myślę sobie że mimo to i tak będzie dobrze.
Włączam najpogodniejszą piosenkę wszech czasów i zastanawiam się, od ilu lat towarzyszy mi w chwilach takich jak dzisiejsza. Brakuje mi sobotnich poranków o jakich pisałam cztery lata temu, w ostatni dzień 2009 roku. W ogóle takich poranków mi brakuje, kiedyś nie odmierzało się czasu dniami tygodnia.
Jesteśmy sobie sami: ja, mój sweter w misie i lodowato zimne stopy, pozbawione czucia - mam wrażenie że na zawsze. Podobno należą do mnie w takim samym stopniu jak świąteczne wdzianko, ale brak jakiejkolwiek z nimi łączności - fizycznej lub mentalnej - uniepewnia mnie w tym. Jesteśmy sobie sami i marzymy, ja sweter i stopy, marzymy o poranku. Jest kawa, jest herbata, zbita popielniczka i jesteście Wy. Jeżeli czytając to czujesz ciepło gdzieś po lewej stronie siebie, zapewne jesteś tam ze mną. Z Wami właśnie piję kawę, piję herbatę, wieczorem pewnie piliśmy wódkę i dlatego teraz jest trochę cicho. Siedzę na kuchennym blacie i macham nogami, a przez uchylone okno wpadają promienie słoneczne.
Błogość - jedno z najcudowniejszych słów - kojarzy mi się z rozchodzącym się po każdym centymetrze mojej skóry ciepłem; powoli robi się brzoskwiniowa. Ktoś zrzucił poduszkę, ktoś zapala papierosa. Kot bawi się czarną bransoletką na moim prawym nadgarstku.
Tylko tej bransoletki już nie mam.
Bransoletki może już nie masz, ale masz nas.
OdpowiedzUsuńNo ode mnie to już ciężko się będzie teraz uwolnić, gdy trafię na fajnych ludzi :D
Aha, wróć: zapomniałam całusa.
UsuńCałus :*
To cho na wódkę!
UsuńOdcałowuję :*
Mnie dziąsło boli już tak bardzo że chyba znowu będę śpiewać
OdpowiedzUsuńLoda zjedz!
UsuńJednego, dwa albo osiem. Twistery są pycha.
i to się nazywa pozytywne nastawienie :*
OdpowiedzUsuńalbo pogodna rezygnacja :D
Usuńmnie ostatnio też wszystko swędzi, jestem czerwona, i gryzę poduszki z bólu. ale damy radę, jesteśmy z Tobą, jesteśmy:*
OdpowiedzUsuńPomyśl sobie, że niedługo masz wakacje! Skończy się stres, zacznie się zbieranie siebie do kupy :)
UsuńPodziwiam Cię. Tylko tyle.
OdpowiedzUsuńZa te obcasy? ;)
UsuńDziękuję.
Nawet jeśli o ludzi chodzi, to już nieraz tłumaczyłam sobie że people come & people go i nie warto się nie wiadomo jak przywiązywać do wszystkich po kolei. Skończył się pewien czas w moim życiu i wtedy symbolicznie zgubiła mi się bransoletka. Szkoda było, ale to w sumie tylko przedmiot - napakowany wspomnieniami, ale zawsze przedmiot.
OdpowiedzUsuńbędzie dobrze;) mnie za to napieprza ręka, w dodatku prawa, którą sama sobie rozcięłam i teraz chodzę jak kaleka bo cokolwiek chcę zrobic boli.
OdpowiedzUsuń