06 stycznia, 2015

Jestem atopikiem. Żyję na krawędzi.

Prawda objawiona numer xyz, o której nie powiedziała mi mama, bo nie było okazji: farbowanie włosów bez foliowych rękawiczek to nie jest najlepszy pomysł. Później trzeba to wszystko szorować mydłem, mocnym szamponem, peelingiem, żelem peelingującym i nierozpuszczalna kawą, a dłonie po całej operacji (niezakończonej sukcesem) potrzebują wsparcia w postaci warstwy maści sterydowej. Mogę się tylko cieszyć, że nie wszystkie przeprowadzane przeze mnie ryzykowne eksperymenty kończą się niepowodzeniem.

Kiedy dowiedziałam się o AZS, musiałam zrezygnować z zabiegów mogących podrażnić mi przewrażliwioną skórę. Pierwszym z nich był peeling kwasem migdałowym, który sprawdzona kosmetyczka nakładała mi na twarz co trzeci piątek. Gratuluję sobie w myślach, że zdążyłam choć trochę spłycić blizny po Trądziku Wszechczasów, ale z drugiej strony jestem nieco zła, bo dzieło nie zostało ukończone - po dziś dzień mam podziobane policzki i skrzywioną psychikę (a to nowość). Sytuacji nie poprawia widok intensywnie łuszczącej się skóry między brwiami - to mój najbardziej problematyczny rejon (ukłony w stronę łojotokowego zapalenia skóry, którego obsługi dopiero się uczę). Delikatne peelingi enzymatyczne mnie nie cieszyły, a ponieważ ciągle miałam zapas kwasu migdałowego i hialuronowego, stworzyłam pięcioprocentowy tonik. Aplikowałam go wieczorami, jeżeli skóra była akurat w formie (podrażnienia na policzkach i czole powiązałam z samym faktem istnienia atopii) przez trzy, może cztery tygodnie. Po tym czasie przerzuciłam się na Mild Clarifying Lotion do cery wrażliwej i bardzo suchej od Clinque i napoczętą wieki temu tubkę Efflaclaru K.

Dygresja: znajomy stwierdził kiedyś, że wirusem ebola nie powinnam martwić się z jednego powodu: złapałam już tyle różnych chorób, że na następną nie ma już miejsca. Facjata ma tej zasady chyba nie zna i między kolejnymi przesuszonymi obszarami radośnie hoduje sebum i zaskórniki. Stąd przede wszystkim wzięła się decyzja o wytoczeniu kwasowego działa.
Cały rytuał jest mało oryginalny: po umyciu twarzy przecieram ją płynem Clinique, na nos i policzki nakładam Effaclar, a po kilku minutach przykrywam całość aktualnie używanym kremem/olejem nawilżającym. Już po pierwszego dnia 'po' miałam wrażenie, że skóra jest gładsza i przyjemnie napięta.
Pierwszego dnia pierwszego miesiąca roku - kilka tygodni po rozpoczęciu tej kuracji - wprosiłam się na herbatę do Stri i przy okazji w jej lustrze zauważyłam, że czarne punkty na twarzy nieco zbladły (nos) albo zostały po nich już tylko rozszerzone pory (reszta świata). Udziału w tym dziele zniszczenia nie można odmówić maskom: dziegciowej oczyszczającej Babuszki Agafii tudzież niebieskiej paście 2w1 z Clean&Clear. Zbyt wielkich zasług przypisywać im też nie będę; w stosowaniu maseczek byłam tak regularna, jak w wypełnianiu składanej sobie obietnicy 'od jutra uczę się regularnie'. 

Poza kwasami przetestowałam na sobie też depilację rąk rozgrzanym woskiem. Nogi nie byłyby żadnym wyzwaniem, te są jakby pożyczone od zdrowego człowieka. Zdecydowałam się na to pierwszy raz od trzech mniej więcej lat, czyli momentu w którym na własnej skórze przekonałam się, że choruję na AZS. Pod ręką miałam pełen przekrój maści sterydowych, ale na szczęście żadna z nich nie była potrzebna. Cała akcja przebiegła sprawnie, w kilku miejscach tradycyjnie pojawiły się krople krwi, jednak nie było to nic szczególnego: za zdrowych czasów reagowałam podobnie. Po kilku dniach na ramieniu pojawiła mi się sucha plamka, ale - tak jak w przypadku niedoskonałości na twarzy - nie mogę jednoznacznie określić przyczyny jej obecności. W momencie wykonywania zabiegu ręce miałam w bardzo przyzwoitym stanie, w przeciwnym wypadku za nic nie przekonałabym mojej ciotki do zrywania ze mnie fizelinowych prostokątów.

Trzecią rzeczą której się bałam, jest farbowanie włosów. Urodziłam się jako słowiańska blondynka, jednak w pewnym momencie mojego życia moje brwi postanowiły stać się granatoweprawieczarne. Nie pamiętam tego momentu, wydawało mi się nawet że tak było zawsze. Wrażenie to zniknęło, kiedy w szale poświątecznych porządków trafiłam na zdjęcie wykonane dokładnie w połowie mojego życia.

Nie ściemniam.
 Przypomniało mi się, że kiedy w licealnych czasach wychodziłam z gabinetu kosmetyczki, jej asystentka chciała mnie zmusić do zapłacenia nie tylko za regulację, ale i hennę owłosienia na twarzy. Kiedy zaś inna przedstawicielka tego zawodu zrobiła mi na twarzy dwa plemniki, po zalaniu się łez potokiem postanowiłam: skoro są tak wyraźne i tak bezczelnie cienkie, postaram się żeby przez brak kontrastu z włosami rzucały się w oczy trochę mniej. To postanowiwszy, pomalowałam czuprynę na mój pierwszy w życiu brąz, a stało się to dzięki ziołowemu balsamowi koloryzującemu z ekstraktem z henny marki Venita któremu z lenistwa jestem wierna do dziś. Gdzieś z tyłu głowy miałam obraz pacjentki z sali na oddziale dermatologicznym, która po takim eksperymencie miała całe ciało pokryte czerwonymi plamami, ale bez ryzyka nie ma zabawy przecież. Przeżyłam.

Przez to wszystko chcę po prostu powiedzieć, że jeśli bardzo się chce, to można. Powtarzane do porzygu "każdy z nas reaguje inaczej" nie wzięło się z powietrza. Na wszelki wypadek mniej zorientowanych informuję, że nikogo nie namawiam jednak do nadmiernych zabaw z własnym organizmem. Przypominam, że sama nie jestem lekarzem, tylko osobą chorą z pierdolcem na punkcie gładkiej cery, rąk i wyglądu Królewny Śnieżki. Kiedy mój stan się pogarsza, używam tylko specjalistycznych, sprawdzonych produktów, wyjmuję niektóre kolczyki i staram się żyć w mydlanej bańce, żeby nic mi nie przeszkadzało. Tylko te lepsze momenty wykorzystuję na kombinowanie, żeby udowodnić sobie że atopia mnie tak bardzo nie ogranicza.

Czasami się udaje.

29 komentarzy :

  1. Kurtyna i gromkie brawa. Ale uważaj na siebie (wiem, że to robisz).
    Z jakiego przepisu korzystałaś, robiąc ten pięcioprocentowy tonik z kwasem migdałowym i hialuronowym?
    A na zdjęciu na zdjęciu wyglądasz cudownie. W pierwszej chwili myślałam, że trzymasz opakowanie farby do włosów i chcesz nam pokazać, że dziewczyna, która jest twarzą tej farby, bardzo Ciebie przypomina. :D Jaka schiza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miałam podobne skojarzenie :D i zaczęłam w pamięci szukać "opakowań" z takim wizerunkiem :)))

      Usuń
    2. Z tego co kojarzę, to było to: http://www.zielonykoszyczek.pl/2012/09/domowej-roboty-tonik-z-kwasem-migdaowym.html
      Chodziło mi o porównanie brwi, na opakowania farb do włosów się nie wybieram :D

      Usuń
    3. Dzięki.
      Ej no, heloł, przeważnie czytam ze zrozumieniem ;)

      Usuń
    4. Ale wiesz jak jest, tak jak Stri odmyśla zamiast odpowiedzieć, tak ja czasami wyrywam z kontekstu. Już się do tego przyzwyczaiłam i jakoś tak odruchowo nastawiona jestem na konieczność tłumaczenia mojego przekazu.

      Usuń
  2. zamiast "woskiem" przeczytałam "widelcem" i nawet się nie zdziwiłam, czemu ktoś miałby się depilować akurat tym sztućcem. chyba źle ze mną.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nitką można, to i widelcem pewnie się da. Zdziwiłabym się, gdybyś uznała że można depilować się łyżką. Łyżką nie może się udać.

      Usuń
  3. Czasami życie na krawędzi przynosi dobre efekty, nie wszystkie są złe ;)
    U mnie farbowanie przynosi różne etapy, bywa że niekoniecznie dobre, ale odkąd zmieniłam farby problem jakby stał się mniejszy. Bo ten, który jest i tak już zostanie uśpiony - zmiany łuszczycowe. Gorzej z resztą ciała.

    Każdy ma swojego pierdolca, to tak na podsumowanie :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hexxana gratuluję pierwszego miejsca w rankingu najpopularniejszych polskich blogów kosmetycznych :)

      Usuń
    2. U mnie najgorzej jest na twarzy, skóra głowy czasami tylko swędziała więc nie bałam się ryzykować. AŻ TAK bardzo się nie bałam, tym bardziej że pierwsze malowanie odbyło się w sylwestra - goście już do mnie jechali, pomocników zapędziłam do kuchni a sama malowałam włosy ;)

      Usuń
  4. Mnie na szczęście jeszcze żadna farba do włosów [odpukać] nie podrażniła, za to co chwilę robią mi się suche "placki" na policzkach, teraz jest trochę lepiej, to popróbuję Twoich sposobów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na moje placki, jeżeli te były dodatkowo czerwone, nakładałam Vitellę Ictamo. Ponieważ ma cynk w składzie, dokładałam też trochę Nanobasy żeby trochę się natłuścić. Mieszanka w sam raz na dzień dresa, bo z domu wyjść w tej papce raczej ciężko.

      Usuń
  5. podoba mi się Twoje podejście. nie jesteś niewolnicą atopii :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trochę wody w Wiśle musiało upłynąć, zanim zmieniło się moje podejście. Wiele pomaga tu mój obecny stan, ciężko byłoby mieć takie nastawienie ze zmasakrowaną skórą ;)

      Usuń
  6. Odważna jesteś :) Farby i szampony mogą bardzo podrażniać i to nie koniecznie musi się objawiać na skórze głowy. Ryzyko nasilenia atopii zmniejszysz myjąc głowy osobno i spłukując ją w taki sposób, żeby woda i resztki specyfików nie spływały po skórze pleców i twarzy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Stosowałam ten sposób całkiem nieświadomie: kiedy dopada mnie pogorszenie, ograniczam kontakt z wodą do niezbędnego minimum i wtedy właśnie włosy myję nad wanną. Dziękuję za radę!

      Usuń
  7. Szalona! Ale to dobrze, w końcu żyje się tylko raz, nie? I fajnie, że "mimo wszystko" żyjesz najnormalniej jak się da. Zawsze trzymam za Ciebie kciuki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. <3
      Jam niezdolna do poświęceń wszelakich, toteż inaczej być nie mogło.

      Usuń
  8. Odpowiedzi
    1. I masakrycznie chuda. Ma sa krycz nie. Jak patrzę na zdjęcia z przeszłości to przestaję żałować, że mi się przytyło.

      Usuń
  9. ja jesterm tchórzem, nie farbuję.

    OdpowiedzUsuń
  10. jesterm. no no, nieźle mi to wychodzi, pisanie po polsku.

    OdpowiedzUsuń
  11. U mnie jakiekolwiek eksperymenty na twarzy ani skórze pod włosami w grę nie wchodzą, bo nie mogę zaleczyć tego paskudztwa, które mam.
    Ale opcję z korzystaniem z okresów względnego spokoju uwielbiam! Ja podróżuję, kiedy mnie AZS nie wykańcza. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja, kiedy zaleczę wszystkie, nawet najmniejsze pęknięcia skóry, mogę stać pod prysznicem baaardzo długo. Wtedy wszelkie peelingi, maski i inne bajery idą w ruch, bo nie muszę tak bardzo unikać kontaktu z wodą. Trzymam kciuki za wyleczenie!

      Usuń
  12. Mam jedno zdjecie, na ktorym wygladam jak krolewna sniezka 🍎 pokazalam je jednej koleżance, to jej słowa! Ale niestety zdjęcie światła dziennego ujrzeć juz nie może, bo oślepiona urodą własną nie zauważyłam, ze całuje sie na nim zbyt namiętnie z Narzeczonym-jeszcze-nie-Narzeczonym, a w tle obca laska śpi zarzygana na podłodze. YOLO ale jednak trochę wstyd.
    I chciałam pocieszyć, ze moja sie miała odwrotnie, urodziła sie oliwkową brunetką, a potem zjaśniała. Zostały jej czarne brwi i rzęsy i równie czarne owłosienie reszty ciała, a włosy zrobiły sie koloru banana. Wiec sobie imaginuj cóż za kuriozum.
    I jeszcze w ramach pocieszania, to ja rownież byłam kiedyś posiadaczką plemników, ale zrobiłam je sobie zupełnie sama. Absolutnie dobrowolnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie "moja sie" a "moja sis" miało być. W sensie ze siostra. To jej historia o tej zmianie kolorytu.

      Usuń
    2. Swaghetti yolognese, żaden tam wstyd. Chociaż jeżeli dziewczynie się to notorycznie nie przytrafia, to trochę niemiło puszczać fotę w świat. Szkoooooda.
      Ja bałam się łapać za pensetę, co nie przeszkadzało mi w udzielaniu brwiom rozwodu jednorazową maszynką.

      Usuń

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka