19 marca, 2015

Nagoya, krem arganowy

Dwa i pół roku temu osiadłam na Pradze Południe i, o dziwo, nie ruszyłam się stąd do dzisiaj. Całkiem nieoczekiwanie Gocław zaczął mnie rozpieszczać bliskością supermarketów i straganów z warzywami, piekarni i Rossmanna, sklepu papierniczego z prawdziwego zdarzenia, szewca, makdonalda do którego dowozi mnie nocny autobus (kiedy o pierwszej trzydzieści wracam pod wpływem szalonych ilości ginu do domu i po wykonaniu jednego ważnego telefonu - Skarbieee, a jaki my mamy numer mieszkania? - wjeżdżam na trzynaste piętro, żeby zamiast miłosnych wyznań wyartykułować na ucho "zjadłabym cheeseburgera"), sklepu zielarskiego i osiedlowej drogerii. W tej ostatniej pewnego dnia wymieniłam pięć złotych bez grosza na krem, o którym wcześniej wiedziałam tylko tyle, że Stri lubi jego różaną wersję.



Plan był taki, że zużyję go na twarz - nie udało się. Za dnia irytująco rolował się przy nakładaniu podkładu, a wieczorem pachniał zbyt intensywnie, co niepokojąco zwiększało prawdopodobieństwo obudzenia się z migreną. Po trzyletniej, niekończącej się walce z AZS, przyzwyczaiłam się do bezzapachowych kosmetyków - szczególnie do twarzy - na tyle, że Parfum w składzie wzbudza raczej moje podejrzenia niż zaufanie. Skończył w szufladzie biurka jako stacjonarny krem do rąk.

tutaj miało być zdjęcie wnętrza, ale wyszło tak boleśnie nieostre, że zrezygnowałam z tego posunięcia

Może nawet byłabym z niego zadowolona (oleju arganowego się nie spodziewałam), gdybym nie miała skóry specjalnej troski. To, co internetowe recenzentki określają tępą konsystencją, na mnie nie robi większego wrażenia. Przyjemny w ich odczuciu aromat drażni mój nos. Tłuste jest dla nich to, co nawet nie stało koło Lipobase (chociaż parafiny ma sporo). Krem wchłania się dość szybko, ale sprawne pisanie długopisem jest możliwe dopiero kilka minut po aplikacji. Po pierwszym myciu rąk warstwa ochronna ustępuje miejsca niemiłemu uczuciu ściągnięcia (zwłaszcza jeżeli tak jak ja nie myślałyście logicznie i macie teraz zapas wysuszających mydeł Bath&Body Works, hooray for being reasonable).

Chociaż nie jestem zwolenniczką walki o uwolnienie kosmetyków od chemii wszelakiej, przez połączenie intensywnego zapachu z wodnistą konsystencją nie mogę odpędzić się od wrażenia, że nakładam na siebie połowę tablicy Mendelejewa (he he). Tym bardziej zdziwiła mnie obecność stoiska zastawionego tymi kremami na targach Beauty Forum, marka kojarzy mi się raczej z niewiadomego pochodzenia mięsem w kebabie, a nie pierogami od początku do końca uklepanymi przez babcię.

No co? Głodna jestem.

6 komentarzy :

  1. no to coś zjedz :P cheeseburgera :]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba zjadłam zdjęcie, demyt. Na kompie wszystko grało a przez telefon nie widzę.

      Usuń
  2. a ja jestem najgłodna, a Wy tu o jedzeniu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ach, ten Gocław. Gdyby tylko miał metro albo choć tramwaje, nie ruszałabym się stamtąd :>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi jest dobrze z samymi autobusami, Gocław jest super <3 Most Siekierkowski jest super <3 Brak korków w ten trudny dla Warszawy czas też ujdzie <3

      Usuń

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka