11 maja, 2015

La Roche-Posay, nowa twarz Lipikaru: AP +


Kiedy byłam jeżem w wieku przedszkolnym, mama przywiozła mi z Niemiec ciastolinę Play-Doh. Później chyba sama siebie przeklinała za ten pomysł, bo o ile ja bawiłam się świetnie, tak jej - kobiecie, po której odziedziczyłam wyraz twarzy i migreny - wybitnie przeszkadzał zapach kolorowej masy. Efekty końcowe zabawy w rzeźbiarza stały na mojej półce bardzo długo, jednak po pewnym czasie zaczęły pokrywać się białym nalotem. Broniłam ich zawzięcie przez rodzicielską kontrolą, a mimo to przegrałam starcie ostateczne. Mojej dziecięcej uwadze może nawet uszłoby zniknięcie figurek, gdyby nie jeden drobny szczegół. Pech chciał, że ze śmieciarki odjeżdżającej spod mojego domu wypadła ciastolinowa świnka i taką stratowaną znalazłam ją na ulicy. Jaka to była trauma dla dziewczynki której wydawało się, że zabawki mają duszę! Jaki smutek narodził się w sercu niespełna dwudziestotrzyletniej dziewczyny, kiedy otwarty balsam do ciała zapachniał dziecięcą rozpaczą!

Niestety: Lipikar AP pachnie jak Play-Doh. Prawie można się do tego przyzwyczaić, podobnie jak do delikatnego szczypania po aplikacji tegoż na rozdrapaną skórę. U dzieci to chyba nie przejdzie, chyba że przekonacie je, że warto przecierpieć. 

Dotychczas istniejącą wersję Lipikaru ulepszono opatentowanym składnikiem aktywnym o wdzięcznej nazwie Aqua Posae Filiformis. Jak wyjaśniła mi to kiedyś Ziemolina: to taki prebiotyk (probiotyk? prebiotyk chyba), do stosowania od zewnątrz. Jego obecność wpływa na "przywrócenie i stabilizację równowagi mikrobiomu na skórze" oraz "odbudowę i ochronę bariery ochronnej". Po zużyciu tylko jednego opakowania nie mogę jeszcze nic na ten temat powiedzieć. Bardzo chętnie jednak w przyszłości (zapasy, zapasy everywhere) przeprowadzę na sobie dłuższą kurację. Chociażby dlatego, że balsam ma potencjał.

Lipikar AP+ jest dostatecznie gęsty, żeby móc utworzyć kojącą warstwę ochronną, jednak nie na tyle, żeby stawiać opór przy próbie rozprowadzenia go. Po kilku dniach regularnego stosowania zaczerwienienia zbladły, a ręce ogólnie wyglądały zdrowiej: siny odcień skóry ustąpił miejsca wariacji na temat zdrowej beżożółci. Jak wspomniałam wcześniej, aplikacja potrafiła zaboleć. Miejsca które na każdy rzut oka wydawały się zdrowe, zagojone i bez przerwanej ciągłości, znienacka zaczynały piec i szczypać. Nie był to ból nie do wytrzymania, powodował raczej lekki dyskomfort, ale może mam zaburzoną perspektywę po tym, jak pewnego spokojnego wieczoru zatopiczony kark hojnie poczęstowałam maścią rozgrzewającą.

Na widok parafiny nie wpadam w panikę, więc skład nieszczególnie mnie przeraża. Poza wodą udział w tworzeniu wzięli: masło shea, gliceryna, emolient, witamina B3, parafina i cała - niżej wymieniona - reszta.

Cena jest raczej typowa dla LRP, tubę jak na zdjęciu powyżej można kupić za minimum 40 złotych. Nie będę stwierdzać: drogo/tanio, jedni wydają na podróże, drudzy na książki, inni na pielęgnację. Trochę męczy mnie ciągłe narzekanie podchodzące pod lament (grupy fejsbukowe <3). Choroba męczy, człowieka trafia szlag, ale trochę mi się chyba perspektywa zmieniła ostatnio (i przez leki jestem lekko nadpobudliwa podobno). Protip: doceńcie co macie.

Ja na przykład doceniam drobiazg, jakim jest płaskie zamknięcie tuby z kosmetykiem. Dzięki temu opakowanie wydaje się podejrzanie małe jak na swoje 200 mililitrów. Zaprawdę powiadam Wam, nie zna problemu zbyt wysokiej nakrętki ten, kto nigdy nie podróżował z podkładem Bourjois Flower Perfection.

8 komentarzy :

  1. wzruszyłam się, nie wiem czemu. może dlatego, że ja też miałam Play-Doh, ale chyba raz czy dwa, bo drogo i Mama nie kupowała, a zresztą drewniane klocki i później lego były lepsze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Drewnianych klocków za bardzo chyba nie miałam, Lego były super, zaraz po czytaniu książek i rozwiązywaniu krzyżówek.

      Play-doh było drogie, nie mówiąc o gadżetach do wycinania kształtowania. Modelina była spoko, ale zawsze ktoś dorosły musiał mi ją rozpracować żeby nie była taka twarda. I smutno mi się robiło, kiedy przy gotowaniu figurki traciły kolor albo się rozklejały.
      Plastelina za to była diabelnie niepraktyczna.

      Usuń
    2. Kurde, w ogóle nie pamiętam Play-Doh z dzieciństwa, może wyparłam, bo nikt mi nie chciał kupić :(

      Usuń
    3. Mi babcia nie chciała kupić drewniaków, ale z perspektywy czasu stwierdzam, ze miała absolutną rację. Zamiast tego kupowała mi książki na kilogramy. Miałam sześć lat i chciałam być dorosła jak Dzieci z Bullerbyn, bo one miały aż dziewięć.

      Usuń
  2. znam podkład, o którym piszesz. chyba bym go świadomie nie wzięła w podroż :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja go swiadomie oddałam, bo chociaż na początku całkiem mi się podobał, to po pewnym czasie zaczął robić mi na twarzy ciasto wszech czasów.

      Usuń
  3. "może mam zaburzoną perspektywę po tym, jak pewnego spokojnego wieczoru zatopiczony kark hojnie poczęstowałam maścią rozgrzewającą"
    Aaaaaaaa!!
    Aż wskoczyłam sobie we własne ręce. Biedny, mały jeżyk :*

    Myślałam, że powiesz 120zł, ale 40? Kurczę, chyba wyposażę się w to na wszelki wypadek. Nie chciałabym przeżyć tego, co ubiegłej jesieni (kiedyś wspominałam o tym u siebie) i tak od niechcenia szukam czegoś, co mogłabym trzymać u siebie na etacie antidotum na trudne sprawy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz Zajęc, jak to mówią: kto nie ma w głowie, temu piecze kark.

      Ja tez balsam dostałam, ale po rozeznaniu w aptekach internetowych właśnie czterdziestka została mi w pamięci. To jest ta mniejsza wersja, półlitrowa pewnie kosztuje około stówy, ale jeżeli ma być nawszelkiwypadek to nie ma sensu robić wielkich zapasów.

      Pamiętam że Cię swędziało, mam nadzieję że to się więcej nie powtórzy (a teraz idź do swojego pokoju!).

      Usuń

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka