20 maja, 2015

Żel pod prysznic Isana Urea (trochę kontra żel pod prysznic po prostu Isana)

Zdjęć jako takich nie będzie, wyszło mi małe brzydactwo któremu czarno-biały filtr pomógł tylko trochę. Jeżeli komuś zależy, to tutaj można podejrzeć o czym mówię. W ramach rekompensaty będzie muzyka.


Nadszedł w moim życiu taki moment, w którym stwierdziłam, że wydawanie dziesiątek złotych na specjalistyczne żele pod prysznic nie jest mi niezbędne do wyprowadzenia skóry na prostą. Byłam wtedy po kilku miesiącach ostrzykiwania się dupilumabem, zagoiłam większość ran, a Isana akurat wprowadziła do Rossmannów serię Urea. Od tamtej chwili minęło kilkanaście butelek żelu pod prysznic z rzeczonej linii, jedna trzecia butelki limitowanego żelu Isany i niecała kostka mydła Aleppo, któremu mijał termin ważności.


Isana Med żel pod prysznic z mocznikiem 5% jest do bólu neutralny i to mi wystarczy. Nie oczekuję i nigdy chyba nie oczekiwałam nawilżenia od produktu myjącego. Po wyjściu z wanny i tak muszę szybko osuszyć się ręcznikiem i zabezpieczyć przed odparowaniem wilgoci warstwą balsamu. Nie pamiętam czy się pienił, od dawna nie zwracam na to uwagi. Przez jego glutowatość wielokrotnie wyciskałam na dłoń więcej produktu niż przewiduje ustawa, toteż wydajnością nie grzeszył. Nie odczuwam tego szczególnie: zazwyczaj mam w szufladzie jakiś zapas, a dorzucenie jednej butelki do zakupów w Rossmannie pod blokiem obciąża mój rachunek kwotą wahającą się pomiędzy 3,49 a 4,49 polskich złotych.
W składzie na podium znajdują się: woda, pianotwórcza substancja myjąca, mocznik. Obecność Sodium Laureth Sulfate ani trochę mi nie przeszkadza, bo im bardziej zagłębiam się w świat INCI (na rzecz porzucenia lakonicznych komunikatów z gatunku 'to ci zrobi raka skóry'), tym mniejszym ortodoksem jestem. Jeżeli ktoś trochę by chciał, a trochę się boi, dzielę się jedyną znaną mi informacją na temat Cocamidopropyl Betaine: jej obecność łagodzi działanie SLES.
Aqua, Sodium Laureth Sulfate, Urea, Sodium Chloride, Cocamidopropyl Betaine, Coco-Glucoside, Glyceryl Oleate, Glycerin, Panthenol, Polyquaternium-7, Parfum, Citric Acid, Sodium Benzoate
Polecam serdecznie każdemu atopikowi, który nie potrzebuje do życia myjącego olejku Flos-leku, ale skoków w bok w stronę kolorowych żeli z półki drogeryjnej unika. Żeby nie skończyć jak ja, kiedy skusił mnie Freches Früchtchen Duschgel, na polskim podwórku zwany raczej owocowym żelem pod prysznic. Naprawdę - naprawdę - naprawdę! nie wiem, jak bardzo uwierały mnie posiadane trzy złote, że wymieniłam je na tak obrzydliwie wyglądającą butelkę. Zawartość pachniała jak roztopiona w kieszeni czerwona landrynka i po kilku użyciach spowodowała, że moje ręce pokryły suche, czerwone plamy o charakterystycznej dla azs strukturze. Jestem pewna że to nie była wina innych czynników - zrobiłam szybki zwrot w stronę mydła Aleppo (5% oleju laurowego), a skóra odzyskała jednolitą, zdrową barwę jakiej dawno na sobie nie widziałam. Żel przejęła mama, bo to kobieta wszystkoodporna: może myć się takim terminatorem, pochłania tony żarcia bez konsekwencji w centymetrach, przeżyła nawet wychowanie mnie. O, i właśnie zadzwoniła. Mówi, że krem z Bielendy który kazałam jej kupić zrobił dobre pierwsze wrażenie. Ciekawe czy pamiętała, żeby z apteki zgarnąć sobie spf 50+.

6 komentarzy :

  1. jak fajnie, że tak tani i łatwo dostępny kosmetyk się sprawdza :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja mam kilka litrów zapasu, ale jak mi się skończą to podejmę decyzję co dalej i może właśnie to dalej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie krzywdzi kieszeni ani skóry, więc czemubynie. Ale najpierw zużyj kilka litrów.

      Usuń
  3. Ja nie wiem, o co Ci chodzi, mogłaś wstawić to zdjęcie, dobre było przecież.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba mi czerń i biel nie pasowały, nie wiem. Spać mi się chce, dopiero wstałam.

      Usuń

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka