22 lutego, 2012

Holy shit

Mam (nie)przyjemność pisać tego posta w szpitalu. Oddział dematologii przyjął mnie pod swoje skrzydła już drugi raz w dość krótkim przedziale czasu. Część personelu pamięta jeszcze jak się nazywam.
Debiutowałam na początku lutego, kiedy po egzaminach wróciłam do rodziców żeby w komfortowych warunkach (pełna lodówka) uczyć się do poprawki. Plany trochę mi się pokrzyżowały kiedy obudziłam się ze spuchniętymi, łuszczącymi się oczami. Pierwszy i ostatni raz do tej pory azs zawędrował na moje powieki pod koniec maja gdy mieszkałam w Anglii, ale o tym w następnym odcinku ;) Histeryczny płacz stanu skóry niestety nie poprawił. Sobotni wieczór spędziłam na pogotowiu, gdzie lekarz chciał wyleczyć mnie przy pomoc Zyrtecu, a po weekendzie pani dermatolog prosto ze swojego gabinetu wysłała mnie do szpitala. Tam, po tygodniu przeżytym na bezglutenowej, bezmlecznej i bezsmakowej diecie (chociaż pod koniec pobytu podawany 3x dziennie rosół zaczął nawet smakować) lekarze zauważyli znaczną poprawę i wysłali do domu, z domu wysłałam się z powrotem na studia.
Kilka lat wstecz borykałam się z paskudnym trądzikiem więc kiedy teraz zauważyłam, że po raz pierwszy od wielu, wielu lat nie muszę chować się pod podkładem i do szczęścia wystarczy mi tylko korektor na cienie pod oczami, nie posiadałam się ze szczęścia. Przy każdej możliwej okazji przeglądałam się w lusterku. Za wiele to z narcyzmem wspólnego raczej nie miało, nie napawałam się pięknem tylko brakiem brzydoty ;) Niestety na kolejne uderzenie wroga (tym razem ze zdwojoną siłą) nie musiałam długo czekać. Na uczelni straszyłam ludzi plamami na twarzy i oprawą oczu godną szopa pracza, w domu - maścią cynkową. Z dnia na dzień było coraz gorzej, a trzy dni temu, kiedy już naprawdę nie mogłam na siebie patrzeć, ze zwolnieniem lekarskim wróciłam do domu. W szpitalu czekały na odbiór zaległe wyniki moich badań, więc korzystając okazji pokazałam się mojej lekarz prowadzącej. Mijały akurat przepisowe dwa tygodnie od wypisu, więc Pani Doktor długo się nie zastanawiała i pożegnałyśmy się słowami 'do zobaczenia'. Zatoczyłam koło, leżę na tej samej sali, w tym samym łóżku, tylko tym razem miałam czas i możliwość spakowania się. Naszpikowana lekami antyhistaminowymi powoli już zasypiam, a paznokcie i tak już są w stanie gotowości. Keep calm and do not scratch!

2 komentarze :

  1. Ojej a co to jest ? Wiesz ? Czy diagnoza nieznana ? Mam nadzieję ,że sie poprawi :) pozdrawiam i obserwuję :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Diagnozę znam, trafiłam na oddział żeby mnie podleczono. Choruję na atopowe zapalenie skóry - pisałam o tym w pierwszej notce. Również pozdrawiam! :)

      Usuń

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka