10 listopada, 2013

O pracy na wyspach. Kosmetycznych.

Minął już miesiąc z hakiem, od kiedy zapuszczam na takiej korzenie. Całkiem ciekawe doświadczenie; od teraz będę miła i wyrozumiała dla każdej pani-ze-klepu-z-kosmetykami i choćbym znała asortyment firmy lepiej od niej, pozwolę jej koło siebie stać i zagadywać, żeby tylko nie dostała opierdolu za olanie klienta. Nawet jeśli klient doskonale radzi sobie sam. Żeby nie stresowała się, że akurat przez kamery ogląda ją szef.
Flormar w Warszawie - nie licząc drogerii na centralnym - jest w stolicy od dwóch miesięcy. Wbrew temu co myślałam, nie jest to jeszcze dobrze znana firma (witamy w świecie ludzi nie żyjących blogami). Ludzie zadają sporo pytań, a ja na wszystkie staram się odpowiedzieć najlepiej jak umiem. Czasami tylko opadają mi ręce.


- Przepraszam, a skąd jest ta firma?
- Z Mediolanu.
- Z Polski?

Nie napiszę Wam, że praca w tym miejscu przypomina koszmar, spędzam w niej po kilkanaście godzin na stojąco, bez wody, chleba i igrzysk, bo zwyczajnie tak nie jest. Lubię to co robię i mimo początkowych obaw, nawet konieczność codziennego zdejmowania lakierów z półek, przecierania półek, przecierania lakierów i ustawiania ich z powrotem jest dla mnie relaksująca. To i-de-al-ny sposób na odpłynięcie i zatopienie się we własnych myślach.

Największą wadą pracy z ludźmi są ludzie. Mam sporą motywację do skończenia studiów: liczę na to, że moja wiedza i umiejętności pozwolą mi na znalezienie pracy, której esencją nie będzie bycie ekstremalnie miłym dla wyżej wymienionych. Nie zrozumcie mnie źle, nie jestem bucem który warczy na każdego klienta; przeciwnie: bywam tak świergocząca, uśmiechnięta i wygadana, że momentami sama się sobie dziwię. Z niektórymi kobietami momentalnie nawiązuję nić porozumienia i zamiast gadki sprzedażowej przeprowadzamy pogawędkę o wszystkim. Po czymś takim mój szczery zachwyt nad czerwoną pomadką (long wearing, L18) genialnie podkreślająca błękit oczu naprawdę brzmi szczerze. Nawet kiedy wiem, że klientka się na większe zakupy nie szykuje, doradzam jej na co mogłaby zwrócić uwagę w bliższej lub dalszej przyszłości, jeśli tylko mam na to czas. Traktuję je tak, jak sama chciałabym być potraktowana - działa.

Z chamstwem nie spotykam się w takim natężeniu, na jakie się nastawiałam. Ale i tak bywają baby, którym na dzień dobry wepchnęłabym szminkę w oko. Pewne zachowania powielają się wśród osób deklarujących strojem i zachowaniem pełną paletę statusów materialnych, więc umówmy się: nie jest to brak kultury spowodowany tym, że to wieśniak przecie, ani wyższość z kategorii ja-mogę-bo-macham-kuferkiem-lv. Aby uniknąć odpowiedzi w stylu 'może mi pani ponosić torebkę' od samego początku pytam w czym mogę doradzić, nie pomóc. Zadałam to pytanie dziewczynie w dresie, która zbyt zajęta była wysysaniem składników mineralnych z własnego paznokcie. Wzrok z lakierów przeniosła w tym momencie na mnie, po czym wnioskuję, że niesłysząca nie była, a mimo to uznała mnie za niegodną odpowiedzi. Ta na szczęście przeszła dalej. Wrzodem na tyłku są takie, które uważają cię za niegodną rozmawiania z nią. Zadajesz pytanie, a jej powieka nawet nie drgnie. Głowy nie uniesie. Wpatruje się w asortyment, ale w odpowiedzi nie usłyszysz nawet beknięcia. Kamery działają: odejść głupio, stać też niezręcznie. Mija 10 sekund, daję się hrabinie zapoznać z kolorami buteleczek. Informuję o promocjach - ciągle zero kontaktu. Wreszcie odchodzi, stukot szpilek brzmi coraz ciszej, przypominam sobie o efekcie Dopplera, oddycham z ulgą. Oby jak najmniej takich. Przysięgam: z głuchoniemymi klientami lepiej się dogaduję.

Nie wiem czy kojarzycie Darię - kreskówkę ze świetlanych czasów MTV. Moja idolka #1, z którą się utożsamiam; kocham ją bardziej niż jedzenie i niedługo w całości będę mogła cytować z pamięci.



Dzieci.
Dzieci, pobłażliwi rodzice zadowoleni z chwilowego zajęcia uwagi dziecka i dużo kolorowych rzeczy ustawionych wystarczająco nisko. Moje stoisko to atrakcyjny plac zabaw. Można przestawiać/przerzucać produkty, zbić coś przy okazji, pobawić się w chwyć i spieprzaj, wyłamać sztyfty z pomadek albo udawać że testery błyszczyków to szczoteczki do zębów. Pół biedy, jeśli ich matka jest stałą klientką, wspomagającą nasze wyniki sprzedażowe. Zaciskam zęby i głęboko oddycham z firmowym uśmiechem na twarzy. Dużo mniejszy próg tolerancji mam dla opiekunów podchodzących do półek z lakierami z dzieckiem na rękach i słowami 'a zobacz, jakie tu kolorowe fajniusie!' na ustach. Prawo Murphy'ego: im więcej energii poświeciłaś na posprzątanie w lakierach, tym większy zamęt zasieje w nich dziecko, które za chwilę się zjawi. 'Ja na miejsce odstawiam, tylko pokazuję' rzecze ojciec, po czym JEB - czerwony lakier ląduje przy różowych neonach. Napisem do tyłu. I krzywo. No kurwa.

Mogłabym tak pisać i pisać... O paniach, które szukają takiego jednego koloru... ale pff, pani i tak go nie będzie miała. I tych pytających o kosmetyki Bell i lakiery Sally Hansen. O chłopakach, którzy mimo dziewczyny na drugim końcu ręki puszczają do mnie oczko. I jeszcze raz, żebym nie myślała że mam już omamy ze zmęczenia. Czar czerwieni na ustach. O ochroniarzach i ich dennych tekstach. O facecie, który dzięki partnerce-entuzjastce terminy konkretnych promocji zna lepiej niż ja sama, po czym pyta o dostępność lakierów black dot i tych typu sorbet. O babie, która wybierała lakier na próbniku, po czym nurkowałam do szuflady prawie łamiąc sobie przy tym nogi i kręgosłup (dzień dostawy, dwa kartony, szerokość stoiska wewnątrz: około metra), prezentowałam lakier, pani pokaże ten jednak, jeszcze raz nur, wyławiam lakier, ojej, to one nie są perłowe? Od samego początku nie były.
O tym, że moim drugim etatem stanie się niedługo informacja turystyczna, bo radzę sobie lepiej niż stojący nieopodal plan galerii. I że wreszcie mamy kilka lakierów piaskowych i zajebistą serię dla fanek kropek i stylistyki pin-up/retro. Tak myślę że to to, jako jedna z nielicznych mi znanych przedstawicielek kobiecej części świata, zupełnie nie interesują mnie grochy, Marylin Monroe i tym podobne, więc z nazewnictwa też jestem słaba.

Napiszę o testerach. I macaniu kosmetyków.
Mimo naklejki z prośbą o nieodkręcanie lakierów do paznokci, mimo wzorników, niektóre baby żyć nie mogą, jeśli nie odkręcą każdej buteleczki jaką wezmą do ręki. A ja nie mogę jej zwrócić uwagi - klient nasz pan! Początkowo na ten widok krwawiło mi serce. Teraz te odkręcające częstuję lakierami prosto z półki, a dziewczynom stosujących się do pewnych zasad lakiery staram się wyciągać spod lady.
Próbuję kontrolować stan testerów do kredek i pilnować, żeby każdy kolor można było sprawdzić. Pojemniki z testerami stoją na wysokosci twarzy przeciętnego człowieka, jednak dobrze rozumiem że zapełnione przegródki poniżej bardziej przyciągają wzrok. Kiedy klientki stoją z kredką w dłoni, ja z usmiechem na ustach pokazuję, że tu stoją testery, więc może pani sprawdzić każdy odcień. Reakcje można podzielić na trzy grupy:
1. Klientka przyglądająca się wyłącznie opakowaniu: Ojej jak dobrze, będę mogła zobaczyć jak wygląda na skórze!
2. Klientka delikatnie przejeżdżająca kredką po dłoni: Przepraszam, myślałam że nie ma testerów!
3. Klientka bez skrupułów wymazująca kredkę na skórze: Mhm. Odkłada pełnowymiarową kredkę i... sięga po kolejną, żeby stworzyć obok kolejną plamę koloru.

Jest już późno i wydaje mi się, że czas już nie zwolni. Na dobranoc jeszcze jedna postać. Klientka, która zajęła mi prawie godzinę. Dzięki której ostygł mi przyniesiony przez chłopaka obiad. Która wieki całe wybierała pomadki, później lakiery pod kolor, ostatecznie zdecydowała się na zupełnie inny produkt do ust i proces z dobieraniem lakieru zaczął się od nowa. Która, o zgrozo, wróciła po pięciu minutach, bo kolor jednak nie ten i na twarzy nie wygląda jak chciała. I prosi o wymianę. Przypominam: szminka na ustach. Odmawiam wydania jej innego koloru w zamian, produkt był przecież użyty.


"Ale ja tylko lekko dotknęłam!"

18 komentarzy :

  1. jesteś moją bohaterką :)
    tak to niestety wygląda
    za czasów mojej pracy w kwiaciarni byłam niesamowicie wdzięczna, że wszystkie kwiaty cięte stały za mną- za ladą a nie w strefie macania
    inna sytuacja była z doniczkowymi, które czasami nie miały wiele szczęścia :( i zostawały zamacywane dosłownie na śmierć..
    klienci dzielą się na bardzo podobne grupy, niezależnie od branży sklepów do jakich zaglądają :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze że nie żyjemy zasadą 'towar macany należy do macanta'. BTW, to nie tylko polska przypadłość. Niczego nie świadoma ciocia przywiozła mi z niemieckiego DMu na święta color tattoo z odciskiem palca w środku ;)

      Usuń
  2. oj, rozumiem Cię. też pracuję z ludźmi, a Ci są bardzo różni...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taaak, miałam okazję też kelnerzyć w UK i siedzieć na recepcji w szkole językowej. Ostatecznie chyba to drugie wspominam najlepiej jeśli chodzi o relacje, bo z większością uczniów zdążyłam zapoznać się i nawiązać pewną relację, a co za tym idzie: zmniejszył się odsetek anonimowych klientów :) Podobno do dziś za mną tęsknią, haaa!

      Usuń
  3. Daria - również się z nią utożsamiałam, chciałabym sobie odświeżyć ten serial. Dobrze znam takie opowieści o pracy w sklepie - w każdej branży schematy są podobne, tylko nasilenie zjawisk bywa różne. Czasem nie wiesz, czy ktoś jest aż takim idiotą, czy Cię trolluje. Albo jest tak złośliwy, że strach pomyśleć, co go na co dzień w życiu spotyka. Po czymś takim inaczej patrzy się na innych sprzedawców.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Daria forever! Co jakis czas wrzucam sobie kilka odcinków na telefon. Nigdy mi się nie znudzi.
      Przewinął mi się niedawno przez ręce blog faceta pracującego w urzędzie. Nie miałam czasu zagłębić się w lekturę, ale czuję w kościach że może być ciekawie. Wiem też o blogu krakowskiego taksówkarza. Ciekawie tak poczytać o rzeczach widzianych z innej perspektywy :)

      Usuń
  4. A w sumie to mogłabym tak pracować :) Ale osobiście panie chcące mi doradzać wybitnie mnie irytują, bo zazwyczaj polecają zupełnie coś innego, albo zagadują akurat wtedy, kiedy się spieszę albo nie ma ich wtedy, kiedy są potrzebne :D I tak źle i tak niedobrze.

    Hmmm... nie chciałabyś powiedzieć czegoś więcej o tych lakierach w stylistyce pin-up?^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nic na siłę - grunt to starać się wyczuć, czego chce klientka, ale to czasami też jest sztuka. Zwłaszcza jeśli nie wiedzą czego chcą, ale nic im nie odpowiada :P
      Jeżeli widzę, że klientka się spieszy, obsługuję ją tak szybko, jak tego wymaga. Za to kiedy widzę że zwiedza galerię a marki nie zna, pytam czy chce poświęcić chwilę na to żebym jej opowiedziała. I tak sobie spacerujemy wokół, pokazuję jej nasze bestsellery, mówię o składnikach, odczuciach innych użytkowniczek. Fajna sprawa :)

      Usuń
  5. doskonale to rozumiem. pracowałam z ludźmi, w barze szybkiej obsługi co prawda, lecz stałam na kasie, więc przez moje ręce przechodziło lekko tysiąc ludzi dziennie. niektórzy z podejściem "mogę wszystko bo ja kupuję Ty tu pracujesz" którzy na pytanie jakie sosy mogą wybrać oburzali się gdy wskazywała kartkę z sosami stojącą obok i odpowiadali "oni nie są tu po to by czytać i moim zasranym obowiązkiem jest powiedzenie bo ONI MI PŁACĄ' zdarzali się też na szczęście mili. ale mimo tego lubię z ludźmi pracować, ćwiczy to dość mocno mój charakter.
    a Tu się nie daj na tej wysepce! :*


    Ach ach i ratujesz mi tyłek z tymi żelami:D Obecnie zmieniam konto w banku i nie posiadam żadnego ale jak tylko założę to napiszę do Ciebie emaila, i się jakoś umówimy:* Masz dużą kawę za to u mnie jak tylko będę w stolicy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj taaaaak, charakter to jest to! Prywatnie bywam wredna i niecierpliwa, ale mając na uwadze dobro firmy... ;)
      Ostatnio się wkurzyłam na babę w empiku; wiem, że był 22.12 i były tłumy, ale chciałam ją na szybko coś zapytać i za każdym razem (a podejścia były trzy) udawała, że mnie nie słyszy, pochłonięta pracą. Może to ja się za bardzo staram, chcąc dogodzić dwóm klientom jednocześnie?
      Klienci w stylu płacę-wymagam częściej zdarzali mi się w szkole językowej. Legendy czasami krążyły ;)

      Usuń
  6. uśmiałam się ;) bardzo chcę od przyszłego semestru pracować w jednym z takich piekiełek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zatem powodzenia życzę! Całkiem fajna sprawa, chociaż ja na razie spadam oddawać się studiowaniu. Jeżeli zdecyduję się wrócić do gry, nie pogniewałabym się za stanowisko w Inglocie ;)

      Usuń
  7. aj lov ju;) swietnie opisalas, ja jakos zawsze staram sie byc mila bo wiemjaka to robota... ciagle stac.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My na szczęście możemy sobie czasami usiąść, ale też nie za często - zawsze jest coś do sprzątnięcia, przetarcia. Dobrze, że jeść można :P

      Usuń
  8. Dobrze było dowiedzieć się czegoś o tego typu pracy. Też pracuję z ludźmi, w innej branży ale też spotykam się z takimi fenomenami...Można by pisać i pisać:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chętnie bym przeczytała! W każdej branży przytrafiają się akcje nie z tej ziemi, piekielni.pl są chyba dobrym na to dowodem :D

      Usuń
  9. Temu nigdy nie szukałam takiej pracy podczas studiów... :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podczas studiów czy nie, zawsze można gorzej trafić ;)

      Usuń

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka