23 września, 2014

To miała być recenzja kremu do rąk - Ziaja kokosowa

Jak wielu rzeczy mieć przy sobie NIE muszę, przekonałam się pewnego razu podczas wakacyjnego wypadu, który okazał się dość nieoczekiwanie swego rodzaju szkołą przetrwania. Pozostawiwszy namioty i cały nasz dobytek w środku lasu pod opieką dwóch osób z ekipy, pozostałą szóstką zapakowaliśmy się do łódki i wyruszyliśmy na drugi brzeg jeziora po chleb, wódkę i 'serki w kiełbasce'. Jakoś tak wyszło, że między zacumowaniem a dotarciem do sklepu pogoda załamała się na tyle, że zakazano nam wypłynąć z portu, znaczy się: wrócić do swojego dobytku. Przez trzy dni.

Nagle znaleźliśmy się w Big Brotherze w pigułce (wiecie, ten moment kiedy ludzie już nie wytrzymują i skaczą sobie do gardeł z byle powodu). Nauczyłam się nie tylko tego, że moja matka jest absolutnie genialna i ma nerwy ze stali. Okazało się, że można przeżyć bez szczoteczki do zębów, telefonu, wszelkich kobiecych akcesoriów niezbędnych raz w miesiącu, butów, pełnej paczki fajek, ubrań na zmianę i prowiantu na co najmniej trzy posiłki dziennie. Czasami makaron z przydziałowymi dwiema kostkami cukru smakuje wyśmienicie, z dwóch wyżebranych jajek udaje się usmażyć górę naleśników, a klapki za duże o osiem rozmiarów to najlepsze co człowieka w życiu spotyka.

Wszystko to działo się pięć lat temu i zdążyłam sporo z tej lekcji zapomnieć. Dlatego kiedy tylko opuszczę mieszkanie bez kremu do rąk na dłużej niż dwie godziny, MUSZĘ kupić nowy w trybie natychmiastowym. Dokładnie trzy z sześciu posiadanych produktów przynoszących radość, ukojenie i spokój ducha trafiły do mnie dlatego, że ruszyłam podbijać świat nie zdając sobie sprawy z rażących braków w torebce. Jedną z takich zdobyczy jest krem Ziai o zapachu kokosa. Wybrałam ją z trzech powodów: cena (około 5 zł), zapach kojarzący się z łazienką, której właścicielka myła się głównie produktem z tej samej serii (ale oszczędzę kolejnej retrospekcji) i kopertówka-friendly płaskie opakowanie (niech żyją duże torebki do ręki).

Ten wzrok sugeruje, że przygoda była jednorazowa.
Używałam go prawie dwa miesiące, co oznacza tylko tyle, że krem jest wściekle wydajny. Dzięki niemu odczuwałam ulgę nie dłużej niż do momentu całkowitego wchłonięcia się; po kilku minutach wszystko było jak przed desperacką próbą nawilżenia dłoni. Ani trochę nie poprawił stanu mojej skóry i żeby nie czuć nieprzyjemnego uczucia ściągnięcia, musiałam używać go kilka-kilkanaście razy w ciągu dnia. Nie zostawiał tłustego filmu, ale umówmy się: przy zerowym efekcie to chyba nie jest szczególne osiągnięcie. Nawet kiedy aplikowałam grubą warstwę tegoż przez zmywaniem w grubych gumowych rękawiczkach, w momencie odstawiania ostatniego umytego naczynia ręce zaczynały domagać się odpowiedniego traktowania. Wkurzyło mnie to bardzo, od tamtej pory resztkę produktu wrzuciłam do różowej puszki z jeżem i nie próbuję go wydobywać za wszelką cenę (co i tak jest utrudnione przez wąskie opakowanie). Gdybym nie próbowała snuć tutaj opowieści niekoniecznie na temat, cały wpis można by sprowadzić do jednego zdania: nie działa. Kurtyna.

21 września, 2014

Poznaj Jeża, czy Liebster Blog Award.

W tempie ekspresowym odpowiadam na pytania, które zadała mi Simply. Jeżeli przyjdą mi do głowy odpowiednie pytania i odpowiednie osoby, będę je męczyć w komentarzach; chwilowo nie podaję tagu dalej.

Czy poza blogowaniem masz inne hobby?
Od kiedy poszłam na studia, stałam się nudnym człowiekiem. Zdarza mi się wyplatać bransoletki z muliny, miałam też moment kiedy wróciłam do robienia biżuterii innego typu, ale nie było to nic na stałe. Raz na jakiś czas robię polowanie na kolejną książkę o Pink Floyd w oryginalnym języku, więc nazwijmy to poznawaniem historii zespołu z różnych perspektyw.
Czy podróżowanie autostopem jako sposób dotarcia do celu liczy się jako hobby?

Jakich tricków pielęgnacyjnych lub makijażowych nauczyłaś się od swojej mamy?
Chuck Norris nie zmiata kurzy, to kurze zmiatają Chucka Norrisa.

Twój pierwszy kosmetyk kolorowy?
Chyba to Maybelline miało kiedyś pomadki w czerwonych słoiczkach... Było to jakieś 16 lat temu, ciocia oddała do zabawy taką w kolorze buraka. W czerwieni na ustach wyszłam też na dyskotece szkolnej w 2 klasie podstawówki - moczyłam w kranówie miękką kredkę ołówkową. Najpoważniejszym kosmetykiem kolorowym był fioletowy tusz do rzęs dodany do Popcornu albo innej Dziewczyny.

Czy jest taki kosmetyk, który uwielbiałaś, a który zniknął z rynku? Nie chodzi o limitki :) 
Jestem właśnie na etapie przeżywania zniknięcia piaskowego lakieru P2 - 090 opulent. Piękna, butelkowa zieleń. Co prawda aktualnie posiadany egzemplarz do dna ma ciągle bardzo daleko, ale i tak boli mnie to, że w pecwajach tak często zmieniają się kolory.

Limitki - jaki jest Twój stosunek do nich?
Był taki czas, że każda limitka Cosnovy wzbudzała we mnie niezdrową obsesję i potrafiłam pojechać na drugi koniec Warszawy, żeby sprawdzić czy nie pojawiły się nowosci. Teraz mam do nich obojętny stosunek. Żałuję tylko, że o istnieniu edycji limitowanych nie wiedziałam za czasów Cute as Hell; mimo że mocnych róży do policzków mam kilka, tamtego egzemplarza długo nie mogłam odżałować.

Twój signature scent, flagowy zapach?
Kenzo Amour: siedem lat razem.

Usta - wyraziste czy neutralne?
Wyraziste! 

Torebka na co dzień - mała listonoszka czy wielki shopper?
Duża, czasami wspomagana eko torbą i błaganiem o walizkę na kółkach.

Toaletka - must have czy zbędny mebel?
Radzę sobie bez niej, ale gdybym miała możliwość posiadania odpowiedniego mebla i przestrzeni, nawet bym się nie wahała.

Jak przechowujesz swoje lakiery do paznokci?
W płóciennym pudle na stelażu mam trzy mniejsze, kartonowe pudełka. Wygląda to tak.

Czy malujesz paznokcie u stóp zimą?
Nie zawsze mi się chce. Maluję kiedy wiem, że ktoś zobaczy moje stopy albo wychodzę w rajstopach/pończochach. Bez tego typu motywacji ciężko mi znaleźć czas na wyginanie się nad paznokciami.
Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka