01 grudnia, 2016

Flos-Lek Emoleum, Regenerujący krem ochronny


Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, a zadowolenie z kremu do twarzy - od tego, czym się ją aktualnie katuje (lub nie). Pierwsze spotkanie z regenerującym kremem ochronnym Flos-Lek Emoleum skończyło się jego powrotem do suchego i chłodnego miejsca - cóż, szczęśliwie nie byłam wtedy targetem. Wystarczyło jednak poczekać do jesieni i rozpocząć kurację złuszczającą, żeby wracać do niego z podkulonym ogonem. Metaforycznie.
Jeżeli nazywacie swoją skórę atopową ze względu na obecną w waszym życiu jednostkę chorobową atopic dermatitis, ale życie zaoszczędziło wam zmian chorobowych na skórze - to niekoniecznie będzie produkt dla was. Ponieważ krem ma przede wszystkim regenerować (łagodzi podrażnienia, zmniejsza uczucie swędzenia) i chronić (przed niekorzystnym wpływem czynników zewnętrznych - detergenty, chlor, wiatr), stosowanie go na zdrową skórę, wymagającą tylko regularnego nawilżania i działania przeciwstarzeniowego, jest posunięciem nierozsądnym/zbędnym. W moim przypadku nakładanie kremu na noc kończyło się przede wszystkim okrutnym błyszczeniem w dzień. Smalec, jakiego od czasów nastoletnich nie doświadczałam, ścierałam w pracowej toalecie ręcznikami papierowymi raz za razem a brak innych efektów specjalnych nie dawał mi powodów do dalszego stosowania.

Przyszedł jednak listopad, czas "najlepiej zużyć przed" jeszcze nie nadszedł, a ja zaczęłam wcieranie w skórę twarzy Atredermu. To taki płyn z tretinoiną, który łuszczy, zaczerwienia, podrażnia i uwrażliwia, ale ludzie sobie to robią żeby po całej kuracji wyglądać lepiej. Anyway. Twarz mi się uwrażliwiła, spod łuszczących się skórek wyglądała wypolerowana, zaczerwieniona powierzchnia, a suchość zaczęła dawać się we znaki. Nie są to dla mnie sprzyjające okoliczności (aczkolwiek znoszę z godnością), ale przynajmniej krem Flos-Leku miał okazję się wykazać. Przyznaję: bardzo zależało mi na zużyciu go. Czemprędzej.

Drodzy moi: jest to umiarkowanie gęsta maź, która stawia opór podczas rozcierania, co może stanowić problem dla użytkowników wybitnie delikatnych. Maź zostawia na twarzy ochronną warstwę, która pozwala dotrwać do rana bez świądu i dyskomfortu. Nie wiem jak bardzo jest to zasługą tego akurat produktu, ale warto odnotować: naskórek zamiast pękać, odchodzi miniaturowymi płatkami albo roluje pod delikatnym naciskiem dłoni. Krem załagodził obecną tu i ówdzie czerwień, co obecnie doceniam tym bardziej, że z domu coraz częściej wychodzę bez makijażu. Używam go tylko na noc, właśnie ze względu na lepki, tłustawy film jaki pozostawia. Za dnia nawet warstwa minerałów nie mogłaby lepkości zniwelować i włoski z szalika przyklejałyby mi się do żuchwy.
Nie miałam okazji korzystać z niego ani podczas zaostrzenia AZS, ani podczas epizodu ŁZSowego, jednak jeśli akurat nie skomlałabym o końską dawkę parafiny, możliwe że sięgnęłabym właśnie po ten produkt. Z mojej strony to takie nieszczególnie polecam, ale i nie odradzam. Być może mąż Agaty będzie z niego akurat zadowolony, kto wie.

Bym zapomniała: 0% alergenów, parabenów, barwników i kompozycji zapachowych minimalizuje w pewnym stopniu ryzyko wystąpienia reakcji alergicznej. Informacje producenta o braku alergenów (w domyśle: nie uczuli cię) to moim zdaniem chwyt marketingowy, za który w USA prawdopodobnie można by było producenta pozwać po wystąpieniu wysypki. Rozumiem to jako "brak popularnych alergenów" i nabrać się nie dam, ale nie każdy musi się interesować przecież.

2 komentarze :

  1. Polecam to w googlu, może komuś się przyda :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie. Kłamię. Coś poszło nie tak i nie mogę polecić, sie taki trójkąt z wykrzyknikiem w środku wyświetla - iluminaci i masoneria, no takem czuła.

      Usuń

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka