Nawet jeśli tworzenie kosmetycznych podsumowań staje się powoli zbyt mainstreamowe, to ja i tak chętnie skorzystam. W ubiegłym roku moja kosmetykomania rozwinęła się w tempie niemalże natychmiastowym i moje zbiory dość szybko ewoluowały z turkusowej kredki do oczu w... ech, liczyć będę może innym razem.
Zmieniło się wiele. Moja pielęgnacja włosów nie opiera się teraz wyłącznie na umyciu ich szamponem. Na dobre wkręciłam się w olejowanie - najlepiej olejem kokosowym. Kupiłam go z zamiarem nawilżania twarzy i ciała w gorsze dni, jednak szybko się przekonałam że świetnie sprawdza się na wielu płaszczyznach. Jego aplikacja jest łatwiejsza i przyjemniejsza niż w przypadku płynnych olei, a w duecie z odżywką Garniera czyni, proszę Państwa, cuda. Po pierwszym zastosowaniu tego połączenia spędziłam pół godziny czesząc i macając swoje wyjątkowo miękkie i sypkie włosy.
Cuda - tym razem na twarzy - potrafi czynić też pędzel do makijażu. W czerwcu na stałe przerzuciłam się z aplikacji podkładu palcami na flat topy: pierwszy z nich niestety nie podołał, zastępca rewelacyjnie sprawuje się do dziś. Mowa pędzlu marki Everyday Minerals. Mimo że początkowo wydawał mi się bardzo krótki, w dłoni leży idealnie (co ja piszę...). Włosie jest miękkie, gęste i nawet jeśli nie umyję go zaraz po użyciu, spiera się bez problemu. Tylko raz musiałam użyć oliwki do rozpuszczenia resztek podkładu. Photoshopa na twarzy mi nie robi - nie ta twarz :P - ale efekt i tak wart jest wydania na niego czterdziestu złotych (allegro).
W marcu/kwietniu postanowiłam rozszerzyć kolekcję róży do całych dwóch sztuk. Essence Silky Touch Blush w wersji 20 Babydoll (róż) i 30 Secret-it-girl (brzoskwinia) zaspokajały moje potrzeby przez kilka miesięcy. Później uwierzyłam że jestem w stanie się tym kosmetykiem posłużyć i kolekcja rozrosła się o kilka innych egzemplarzy, w tym pięć jebitnie napigmentowanych Inglotów. To jednak nie one, a czerwony egzemplarz z limitowanej edycji Essence Breaking Dawn 2 zawładnął moją kosmetyczką. Idealny na dni, kiedy przejedzą mi się typowo pomarańczowe czy różowe odcienie. Dzięki Little Sunshine mam nawet kolejny w zapasie :)
Często pomijam malowanie rzęs czy oczu ogólnie, jednak 2012 uświadomił mi, że bez modelowania twarzy nie lubię wychodzić z domu. Zamiast różu wybieram czasem duet brozner + rozświetlacz. Od kiedy w moje ręce trafił Mary-Lou Manizer, nic więcej już nie chcę. Chęć używania go dodatkowo motywuje mnie do walki z przetłuszczającą się twarzą. Tańczy, śpiewa, recytuje a niedługo zacznie nawet zmywać.
Kolejną nowością na mojej twarzy okazały się szminki. Przeróżne odcienie wpadły mi do koszyka kilkanaście razy i dzięki posiadaniu w kolekcji jasnego, koralowego odcienia wiem już, że moja bajka to ciemne, widoczne kolory. Rok temu piłam szampana z fioletem na ustach, w tegorocznego Sylwestra uśmiechałam się Sephorą R02. Poza nią równie często towarzyszył mi Red Butler - ciemna, malinowa czerwień z Catrice'owej hollywoodzkiej kolekcji.
To chyba na tyle, jeśli chodzi o totalne nowości w moich makijażowych (nie autokorekto, nie masażowo-parowych) rytuałach. Jeśli chodzi o czynności które obce mi nie były, oto kosmetyki które najbardziej przypadły mi do gustu:
- H&M, Midnight Passion - najbardziej uniwersalny kolor na moich paznokciach. Bo od rażących czerwieni bardziej wolę te wpadające w bordo. I często pasuje do ust.
- Tusz do rzęs, czy jak kto woli - maskara od Essence: Multi Action - nigdy nie wydałam więcej niż 11zł na tusz do rzęs (zdarzyło mi się kupić tylko ten i inny wytwór E. w ojro, więc o czym ja mówię...). Robi mi z rzęs firany, to lubię.
- Dzięki Zoili odkryłam perełkę wśród korektorów. Kremowy camouflage od Alverde nakładany pod oczy nie piecze, nie szczypie, w dodatku kryje. Rzecz niespotykana.
- Woda termalna - najczęściej od Avene - to zbawienie dla mojej atopowej skóry. Poza nawilżaniem świetnie chłodziła w upalne dni, odwlekając w czasie moment uderzenia pokrzywki.
- Last but not least: Inglot Freedom System. Uruchomiłam już drugą paletę na róże, pojawiła się też konieczność zakupienia kolejnej 'dziesiątki' na cienie. Wishlista z odcieniami stale się powiększa, a ja nawet nie czuję potrzeby malowania oczu czymś innym. Trochę niedobrze, wypadałoby zużyć zapasy.
Cieszy mnie takie zestawienie, bardzo zgrabne.
OdpowiedzUsuńRównież cenię sobie olej kokosowy jako uniwersalny środek kosmetyczny -od niego zaczęła się moja olejowa przygoda & on do dziś jest moim ulubieńcem.
Pokaż się no w tych ustach :>
To kiedy ukażą się usta zależy od tego kiedy znajdzie się jakaś ładowarka do rudolfowego aparatu. Wybitnie powoli załatwiamy tę sprawę^^
UsuńWięc mówisz mi, że ta odżywka Garniera taka zajebiaszcza jest?
OdpowiedzUsuńNie ryzykując aż takich superlatyw zapobiegawczo powiem że bardzo dobra. :D
UsuńHa! Moim hitem jest to, co na pierwszym obrazku - Hedgehog approves. :D
OdpowiedzUsuńCiekawe, czy approves również to.
UsuńHedgehog się pojawił bo nie dość, że pasował do tematu to przede wszystkim zapełniał puste miejsce - nie mogłam wymyślić dwunastego hitu. :P
UsuńZając, wolę wersję komiksową. Za dubbing odpowiadają wtedy głosy w mojej głowie. Duże ilości uwielbiam, a odcinek z jeżem najbardziaśniej. <3
Ja też komixy wolę, ale miodne to, Waćpanna, miodne.
UsuńTen jeżowy odcinek chyba najbardziej zapadł mi w pamięć.
UsuńI o kalendarzu adwentowym, lol.
a moje kłaki kokosowego oleju nie polubiły :/ ale za to inne oleje im służą :]
OdpowiedzUsuńcienie Inglota <3
Ważne że służy jakikolwiek :)
UsuńInglot jak najbardziej <3
U mnie kokos rzadzi nieprzerwanie od lat co najmniej szesciu :) Do wszystkiego..no prawie. Nawet nalesniki na nim smaze :D
OdpowiedzUsuńA najlepsze jest to, że podobno jest to jedyny nietuczący olej. Tak gdzieś czytałam ;)
Usuńfajne to zestawienie, podoba mi się.
OdpowiedzUsuńStri, Ty zestawieniu również wpadłaś w oko :>
Usuń